czwartek, 22 marca 2012

ŚWIĘTA W JEZIERZYCACH


Moje choinki nie różniły się znacząco od tych z "dawnych czasów" opisanych przez Ritę czy Günthera... Zimy w latach 70tych także były srogie, dużo śniegu i silne mrozy. Nie wiem jak wy, ale ja mam za sobą lepienie bałwanka przed domem na bosaka. Codziennie chodziliśmy na górkę w lasku i zjeżdżaliśmy do późnej pory na sankach lub workach foliowych (grube po nawozach).

Choinkę "zdobywano w lesie" jak przed wojną, 
a ozdabiano ją bombkami, lametą (anielskie włosy), watą, cukierkami, ręcznie robionymi łańcuchami z kolorowych wycinanek i kolorowymi lampkami elektrycznymi (wcześniej podobno także świeczkami, chociaż to mało bezpieczne).  Pamiętam także podłużne cukierki "patyki" (a'la lizaki z lukru) w kolorowych, błyszczących papierkach (pewnie wielu do dziś mówi jak nasze babcie "pazłotko"). Chętnie je zjadaliśmy i zamienialiśmy na drewniane patyki, aby nikt tego nie odkrył... Co ciekawe (nie pamiętałem tego) choinka pojawiała się w wigilię i wtedy można ją było dopiero ubierać...

Wigilia była piękną, rodzinną uroczystością, gdy pojawiała się na niebie długo wypatrywana przez dzieci pierwsza gwiazda, przy stole zbierała się cała rodzina, pod obrusem leżało pachnące siano, na stole przeróżne potrawy i napoje.

Głowa rodziny dzieliła opłatkiem, potem każdy przełamywał się z innymi członkami rodziny i składano sobie nawzajem życzenia.

Potraw winno być (min.) dwanaście i należało oczywiście spróbować każdej z nich, by mieć w 12tu kolejnych miesiącach szczęście. W wigiliny wieczór były to oczywiście potrawy bezmięsne. Na stole nie mogło zabraknąć takżę pustego talerza dla zbłądzonego wędrowca… Czasami nawet ktoś przychodził niespodziewanie, co sprawiało ogromną radość. Dopiero w kolejnych dniach świąt odwiedzało się rodzinę lub znajomych, a na stole pojawiały się także dania mięsne, wędliny, pieczeń czy bigos.

Osobiście lubiłem najbardziej smażonego karpia, pierogi z kapustą i grzybami, barszcz czerwony z uszkami i sałatkę warzywną, nie cierpiałem zaś śledzi. No i orzechy, cukierki, makowiec i inne ciasta pieczone przez mamę i siostry...mniam…

Cała rodzina rozmawiała ze sobą,  śpiewała kolędy, wspominała tych, których zabrakło przy wigilijnym stole... cudowna atmosfera. Siano, które leżało pod białym obrusem (symbolizujące żłobek) służyło także do wróżb. Ten, kto wyciągał najdłuższe, miał zapewnione dłuuugie życie.

Za moich czasów Mikołaj „przychodził” w nocy (po wigilii i pasterce), więc starałem się  zasnąć i obudzić jak najwcześniej. Pędziłem pod choinkę i wyciągałem paczki z prezentami. Czego tam nie było…(hmmm przy tych brakach w sklepach była radocha).


Kto starszy pamięta, że takie rarytasy jak pomarańcze zdobywano poprzez znajomości w magazynach portowych. Pyszne, pachnące…taki owoc w paczce to był skarb. Były słodycze (czasem prawdziwa czekolada przesłana przez Ritę lub Wally), orzechy, a nawet zabawki.

Dostałem kiedyś przepiękny, metalowy czołg na baterie, wtedy był to pewnie wydatek. Niestety „poległ” na wojnie….ruski czołg kontra polska cegła…wygraliśmy!! Innym razem metalowego odrzutowca, który przy kręceniu kolami w podwoziu wydawał dźwięki i miał światło w dyszy imitujące ogień. Później też wspierał on czołg i żołnierzyki w ogrodowych, wojennych potyczkach...  To nie to co dzisiejsze, chińskie buble z plastiku. Cieszyły nas oczywiście nawet te skromniejsze zabawki, książki i mniejsze paczuszki…nie było przecież łatwo.

Pamiętam też zabawy choinkowe w UNIKONie, gdzie pracował mój tata. Był tam Mikołaj (czasami w strasznym przebraniu), zdjęcia, zabawa, tańce śpiewy. Były wielkie paczki, jak na tamte czasy - ptasie mleczko, cukierki, czekolady, blok bambo... Dzieci dostawały ozdoby z bibuły na głowę, to niezapomniane przeżycia.

Po Wigilii należało oczywiście wybrać się na pasterkę, która zaczynała się o północy. Pięknie prószył śnieg, ludzie licznie szli do kościoła, by pomodlić się i wspólnie śpiewać kolędy. Spacer w śniegu do kościoła w Płoni...tego nie da się zapomnieć.   Przeminęły wraz z młodością te piękne czasy.... Światełka świecące na choinkach widoczne przez okna.

Fajnym zwyczajem było też wysyłanie kartek świątecznych z życzeniami z staram się nadal wysyłać. Nie było tak jak teraz... telefonów i innych komunikatorów, więc był to często jedyny sygnał od mieszkającej daleko rodziny. 

Na Sylwestra czekało się na światełka.. bo jedynymi były race odpalane przez wojsko. Najczęściej czerwone...spadały powoli na spadochronie...  

Takich właśnie pięknych Świąt wam i sobie życzę!!!




















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz