niedziela, 8 lipca 2018

Łubcze (lubelskie) - ukraińskie ludobójstwo na Polakach ..relacja Pana Zbigniewa, naocznego świadka mordów

"Jeśli zapomnę o nich, ty Boże na niebie zapomnij o mnie"



Przy nadchodzącej, 75 rocznicy "krwawej niedzieli", która miała miejsce 11 lipca 1943 roku na Wołyniu, chciałem dołożyć od siebie małą cegiełkę do walki o pamięć Polaków pomordowanych na Kresach przez ukraińskie  bandy. W tamtym czasie wymordowano w bestialski sposób dziesiątki tysięcy Polaków. W wielu przypadkach nie da się opisać, jak strasznie cierpieli...często dzieci, kobiety, starcy...to nie były działania wojenne...to było ludobójstwo.

We wcześniejszym poście przypomniałem tragiczne losy wsi Łubcze, w której ukraińscy bandyci wymordowali prawie całą ludność polskiej wsi. Dla mnie osobiście dodatkowym szokiem było to, że moja mama mieszkała jako dziecko zaledwie kilkanaście km od tego miejsca i że nawet tu atakowali...

Rozmawiałem z mieszkańcami wsi, między innymi z Panem Zbigniewem T, który jako dziecko przeżył wraz z rodziną tę tragedię. 

Takie relacje muszą być zapisane i przekazane dalej, nie o zemstę chodzi lecz o pamięć! Tak potworne zbrodnie nigdy nie będą przebaczone...zwłaszcza tym, którzy nadal gloryfikują morderców w swoim kraju.

PAMIĘTAMY !!!

Opowieść naocznego świadka rzezi...

Tragedia rozegrała się o poranku 5go kwietnia 1944 roku...
Pan Zbigniew miał wówczas około 13 lat. Piękny wiek, a już musiał zmierzyć się z takim okrucieństwem...
Mieszkał (jak i dziś) we wsi Łubcze leżącej niedaleko Tomaszowa Lubelskiego. Mordy w polskich wsiach na Kresach trwały... ludzie uciekali z tych terenów, żeby ratować życie. Taki też był zamiar ukraińskich oprawców - wymordować Polaków, zatrzeć wszelkie ślady polskości, żeby stworzyć na tych terenach dla siebie niepodległe państwo. 

Polacy spodziewali się ataków upowców, dlatego zbierali się od dawna razem w domach. Do wsi Łubcze przychodzili także ludzie z wiosek leżących bliżej wiosek ukraińskich. W pomieszczeniach układano na podłogach słomę przynoszoną ze stodoły. Matki z dziećmi kładły się spać, a mężczyźni czuwali, wychodzili na zewnątrz dbając o ich bezpieczeństwo. Wiedzieli, że bandyci mogą w każdej chwili wpaść... Spano na słomie, w ścisku, czasem na siedząco, było to bardzo męczące...

Nad ranem, szarówka jeszcze...ludzie myśleli, że banda już w tym dniu nie zaatakuje...było po 4tej, prawie 5ta rano. Wszyscy zaczęli się rozchodzić i kładli się spać w swoich domach myśląc, że dziś raczej nic już się nie wydarzy. W domu Pana Zbigniewa został z jego tatą wujek, który wcześniej uciekł przed napadami z żoną i dziećmi z Wasylowa. Jego rodzina nocowała akurat w stojącym niedaleko domu jego dziadka. 

Niestety okazało się, że bandyci wyczekali aż do momentu kiedy ludzie rozejdą się do domów (często byli o tym przecież informowani przez ukraińskich mieszkańców)...i wtedy właśnie zaatakowali pogrążoną we śnie wieś.

Ukraińska banda umundurowana częściowo i dobrze uzbrojona (jak mówił Pan Zbigniew cały batalion)... niektóre źródła podają, że ktoś miał nawet polską opaskę, mówili po polsku...dlatego część ukraińskich mieszkańców mówiła na wszelki wypadek, że są Polakami...i przez to też zginęła w tej rzezi...

Banda szła od strony łąki. Po drodze "skurwysyny" bili (zabijali) już Polaków w ich gospodarstwach, tam gdzie ich tylko spotkali...podpalali domy. Pozostałych mieszkańców wsi spędzili w jedno miejsce - dołek zwany "gliniskiem" - tam, gdzie dziś znajduje się pomnik ku pamięci pomordowanych. W tym miejscu zamordowano największą liczbę mieszkańców...

Ojciec Pana Zbigniewa obudził się, bo wydawało mu się, że gęsi stukają dziobami do drzwi domu. Kiedy otworzył oczy zobaczył już czerwoną łunę za oknem...słychać było krzyki i wystrzały. Jak się okazało, bandyci przekręcili klucz, który tkwił w drzwiach, żeby uniemożliwić mieszkańcom domu ucieczkę... chcieli spalić ich żywcem, jak wielu innych palonych żywcem w domach czy kościołach. Domy były kryte przeważnie słomianą strzechą, więc paliły się jak zapałki.. Ojciec pobudził wszystkich, żeby jak najszybciej ratować się z pożaru...

13 letni Pan Zbigniew wraz z o 2 lata młodszym bratem wyskoczyli przez okno. Spali w poprzek łóżka w ubraniach, ale bez butów... Tak musieli uciekać przez pola... w kierunku pobliskiej Wierszczycy.

Ponieważ dym z płonącego też nieopodal domu ich dziadka zasłaniał widok na podwórku, udało im się uciec za pobliski budynek i dalej w kierunku miasteczka, w którym mieszkali Niemcy... Wiadomym było, że Niemcy (jak mówił Pan Zbigniew w tym przypadku przesiedleni tu volksdeutsche rumuńscy) byli uzbrojeni i tu już ukraińskie bandy bały się podchodzić. Chociaż jedna ze spotkanych tam mieszkanek mówiła, że bandyci strzelali też przez łąki w stronę miasteczka. Znany był w okolicy niemiecki komendant policji zwany Grubym, który obronił wieś Chodywańce przed jednym z napadów upowców w 1944 roku.

Wuj Pana Zbigniewa wyglądał przez okno, zaczął szarpać się z Ukraińcem, złapał za jego broń, ale niestety dopadł go z boku kolejny bandyta i wujek zginął. Jak się później okazało nieopodal, pod domem dziadka, leżała między innymi jego żona z dziećmi...żona i syn zginęli, a córka ranna w czoło przeżyła jakimś cudem leżąc pod ciałem martwej mamy. Miała mniej niż 2 latka. Kiedy przybyli tu Niemcy zabrano ją wraz z ranną Ukrainką do szpitala w Tomaszowie Lubelskim. Zaopiekował się nimi dr Jabłoński.

Ojcu Pana Zbigniewa także udało się uciec z płonącego domu. Powyrzucał na zewnątrz buty i wyskoczył przez okno. Na jego szczęście jeden z bandytów ukraińskich zahaczył się o drut przy oknie (mocowane nim były na zimę snopki słomy) i nie udało mu się wystrzelić...to go uratowało i dotarł do synów. Mama też już wcześniej uciekła...

Upowcy po wymordowaniu mieszkańców wsi pomaszerowali w kierunku na Posadów...

Następnego dnia Zbigniew gnany, jak to dziecko, ciekawością wrócił rano do wsi. Na początku wsi stał przerażony około 22 letni chłopak i odradzał mu dalszą drogę, bo nie wiadomo co go tam czeka...

Potem spotkał swojego dziadka, przeszli razem przez wieś napotykając wszędzie pomordowanych ludzi, zwłoki nadal leżały tam gdzie dosięgła ich tragiczna śmierć z rąk ukraińskich morderców. Przy domach leżeli popaleni ludzie, w różnych pozach... Domy spalone, same zgliszcza.. przy starej szkole wielu wybitych, traumatyczny widok. W jednym z domów, w małej kuchni zobaczył wymordowaną rodzinę, matka z dziećmi rzuceni jedno na drugie... małe dziecko siedziało w kącie zakłute bagnetami i wyglądało, jak żywe...

Ktoś leżał na drodze z dokumentem obok ciała, więc pewnie legitymował się przed  śmiercią. Zakłuli go bagnetami. Sprawdzali kto Polak. Jednej Pani udało się przeżyć, bo leżała w dole i udawała martwą.

Tu nie było raczej przykładów tak bestialskich mordów, jak w innych regionach...(gdzie np. dzieci przybijano do stodoły i podpalano mówiąc, że płoną polskie orły, czy przepiłowywano ludzi piłą...). W tym przypadku był to oddział dobrze uzbrojony - bo i broń otrzymali od Niemców. Mordowali więc głównie strzelając do ludzi z broni lub kłując ich bagnetami, albo paląc ich żywcem w domach.

Większość z pomordowanych pochowano po lewej stronie szosy. Dopiero w 1951 roku przy pomocy więźniów ekshumowano pomordowanych i przeniesiono kości na cmentarz w Gródku. W okolicy wymordowano Polaków w wielu innych wioskach... Groby i płyty pamiątkowe rozsiane są po całej okolicy.

Jak już w te rejony zawitało wojsko rosyjskie...ukraińscy mieszkańcy przygotowali im powitanie z bramą przy kapliczce...(tak samo witali wcześniej Niemców).  Skarżyli się wyzwolicielom na Polaków, że im okna zamalowywali, a że cerkwie niszczyli... Jak zwykle jednak skończyło się na tym, że rosyjski dowódca wydarł się na nich w stylu "Job wasza mać..." no i odeszli smutni z pozwieszanymi głowami. Ruscy szybko wybijali im z głowy wolną Ukrainę, dla której w tak bestialski sposób mordowali swoich sąsiadów... krew niewinnych ofiar na zawsze zostanie na ich rękach. Czy ludzie w kraju, gdzie ziemia przesiąknięta jest polską krwią potrafią żyć szczęśliwie?

W 44tym roku upowcy palili okoliczne wsie i kościoły, dlatego Pan Zbigniew nie przystąpił do I Komunii Świętej w tym czasie. Później mieszkał w Rogoźnie i tam dopiero miał Komunię. Cała rodzina mieszkała w Tomaszowie Lubelskim. 

Po wojnie, jak wiadomo część Ukraińców przesiedlono w różne regiony Polski (akcja Wisła), żeby zapobiec dalszym mordom, czy sąsiedzkim porachunkom... Część została w mieszanych małżeństwach na tych terenach. Jeżeli nikogo nie krzywdzili, nikt nie miał do nich żalu za to co wyprawiali upowcy.

Co ciekawe, po wojnie nie było łatwo...wuj Pana Zbigniewa walczył w AK pod pseudonimem "Mogiłka". Uciekł do partyzantki przed Niemcami jeszcze w 44tym  i ukrywał się przed komunistami aż do 1963, gdy go aresztowano. Pana Zbigniewa aresztowano już w 1952, przesłuchiwano go na okoliczność współpracy z partyzantką... starano się wyłapać ich na wszelkie sposoby. W wojsku był często przesłuchiwany, po kolacji wieczorami. Po wojsku często wzywany był do powiatu na posterunek przy Lwowskiej w Tomaszowie Lubelskim. Takie to były czasy...

Dziękuję  Panu Zbigniewowi za poświęcony czas i możliwość rozmowy.


PAMIĘTAMY !!!










Pobliskie wioski
RZYCZKI ZABORZE


CHODYWAŃCE



źródło Google

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz