"Historia trębacza sztabowego Kostmanna”
Ferdinand Kostmann (ur. 09.10.1847 r. - zm. 04.07.1930 r.)
Przed podjęciem służby wojskowej chadzał ze swoimi synami po okolicznych wioskach i zarabiali muzykowaniem na życie (kupił za to kilka domów i sporo gruntów w Jeseritz). Ponieważ był dobry w swoim fachu – zrobił karierę wojskową jako kapelmistrz.
Książka "Die Geschichte des Stabstrompeters Kostmann" opowiada historie przed jego narodzinami, lata młodzieńcze w Jeseritz i to co przeżył później jako żołnierz- kampanię przeciwko Francji 1870/71 i karierę aż do trębacza sztabowego (kapelmistrz wojskowy). Wstąpił w szeregi Huzarów w Stolp (Słupsk) uczestniczył w kampanii francuskiej i wrócił do Stolp w 1871 roku.
Później został trębaczem sztabowym w Huzarach generała Zieten'a (Zietenhusaren) w Rathenow
Ze względów zdrowotnych wystąpił z wojska w 1893 roku i w latach 1913/14 kazał wybudować sobie dom obok Kellerbecker Mühle (młyn Jezierzyce-Kłobucko) – nazywany „Waldschlösschen” (leśny zameczek).
Lekka budowla z wieżyczką, z której rozchodził się piękny widok na Jezierzyce. Tu właśnie Kostmann grywał na trąbce, a muzyka niosła się na całą okolicę.
Krótko przed
moimi narodzinami w rodzinnej wsi, która nazywa się Jeseritz (Jezierzyce)
i leży niedaleko od błogosławionej, pomorskiej krainy
zwanej „Pyritzer Weizenacker” (pyrzyckie
pszeniczne pole) było duże
poruszenie. A ponieważ jestem z tą historią powiązany chcę ją
opowiedzieć, chociaż nie było mnie jeszcze na świecie.
Mój wuj Wilhelm Kistenmacher był wówczas 13 letnim chłopcem. Chłopcy w jego wieku, zwłaszcza na wsi, narażeni byli na różne figle. Razem z moim wujem w zdarzeniu brało udział jeszcze 7 towarzyszy w jego wieku. Wszyscy też mieli ponieść konsekwencje swojego postępowania.
Mój wuj Daniel, który był niewiele
starszy, przygotował własnej roboty broń do
strzelania (z klucza i puszki) i w ten sposób, tych 8 chłopaków
postanowiło utworzyć Kompanię Strzelców Wyborowych.
Pewnej soboty zakwaterowało
się w Jeseritz wojsko wracające z manewrów. Niedziela była dniem odpoczynku,
więc chłopcy kręcili się przy żołnierzach, a gdy spotkali się w poniedziałek
mieli tak dużą ilość naboi, że na dobry początek byli dobrze zaopatrzeni.
Płonia w Jeseritz
Na ćwiczenia w
strzelaniu do tarczy chłopcy chodzili przez ogród przy rzeczce Plöne (Płonia),
która przepływa przez wieś. Zza wysokiego zbocza przy rzece nikt nie mógł ich
zobaczyć.
Gdy już mieli
dosyć strzelania szli do domu, który należał do mojego dziadka. Później był to
dom moich rodziców.
Stawiali oni
drabinę przy ścianie szczytowej, standardowa droga przez drzwi wejściowe
do domu wydawała się chłopcom mało bezpieczna i cała gromada
wchodziła przez drzwiczki na ścianie szczytowej do znajdującego się tam poddasza.
Młodszy brat
mojego wuja – miał dopiero 9 lat – chciał wstąpić do Kompanii Strzelców
Wyborowych i musiał przejść test na odwagę.
Chłopcy posadzili go na miarce (drewniany pojemnik do
mierzenia ilości zboża), pod którą położyli proch. Chcieli zobaczyć czy będzie dalej siedział, gdy miarka wyleci w
górę. Wypełniona prochem słomka miała służyć za lont do podpalenia. Spełniła
ona swoją rolę -straszny huk i miarka wyleciała z chłopcem w górę.
Ale efekt był inny, aniżeli bohaterowie to sobie wymyślili. Mały brat
uderzył głową w belkę i przygryzł sobie przy tym
język, zaczął jęczeć i krzyczeć. Na dole w domu zrobiło się głośno.
Wszyscy wołali i pytali gdzie wydarzyło się nieszczęście.
Gdy chłopcy
zobaczyli co narobili i usłyszeli, że przyszedł ojciec, popatrzyli na siebie
przestraszeni. Wypadli przez podłogę (wypełnioną dymem od prochu) na drabinę,
która miała być ich ratunkiem. Ale zaraz przy pierwszym i drugim
chłopcu szczebel złamał się i wszyscy po kolei spadli w dół do
ogrodu. Ziemia była świeżo zagrabiona, więc nie było złamań ręki czy
nogi, było za to później ostre lanie od ojców.
Tak też zakończyłaby
się ta sprawa gdyby nie to, że akurat w tym czasie w domu był żyd Levy, który chodził ze swoim towarem
(sprzedawał worki) od wsi do wsi. Nie miał on lepszego pomysłu, jak tylko na gorąco opowiedzieć całą historię
nauczycielowi. I tak przez następne dni lanie powtarzało się także w
szkole. Lanie jeszcze by znieśli, ale ten wstyd!
Strzelcy
Wyborowi przyrzekli więc zemstę. Plan był gotowy szybko...
Do "Blinder Winkel"
(ślepy zakątek, działki za "krzywym mostkiem"), gdzie
mieszkali nielicznie pobudowani osadnicy (Kolonisten), prowadził
wąski mostek. Żyd miał zwyczaj tamtędy chodzić, gdy chciał dotrzeć do
mieszkańców. Musiał
iść właśnie przez ten mostek łączący razem brzegi rzeki Plöne. Mostek
nie był szerszy aniżeli chodnik. Tu też Strzelcy Wyborowi chcieli go
napaść i przestraszyć, aby zapłacił za swój uczynek.
mostek i domy na Blinder Winkel (zwany przez nas
Krzywy Mostek)
Pewnego
jesiennego - wolnego od szkoły - dnia nadeszła ta chwila: "Żyd Levy przybył !" Godzinami
obserwowany był przez konspiratorów, gdy chodził ze swoim kramem od domu do
domu, aż do czasu, gdy wszedł na dróżkę prowadzącą do "Blinder Winkel".
Ale i teraz
wyszło inaczej, aniżeli chłopcy to sobie zaplanowali. Osadnik
Falkenberg dołączył do żyda i nie
mogli się do niego zbliżyć. Podążali więc za nim dalej w bezpiecznej
odległości cały czas mając nadzieję, że dostaną jednak drugą szansę.
Gdy żyd rozstał
się z osadnikami ze "ślepego zakątka" (Blinder Winkel),
odwiedzał dalej pojedyncze domostwa śledzony w ciszy przez chłopców...
Wreszcie zobaczyli,
jak szedł łąką, przez którą droga prowadziła do kolejnej wsi.
Napad w tym
miejscu był tak samo dogodny, jak na
przekraczanym niedawno mostku na rzece Plöne (Płonia).
Łąka była tak grząska, że cała ziemia uginała się,
gdy ktoś po niej przechodził, dlatego też trawa po
ścięciu musiała być znoszona na samym koniu, bo już koń z wozem by
tam zatonął.
Pośrodku łąki była dziura wypełniona szlamem (torfem), a ścieżka
którą właściciele wyznaczyli, aby krótszą drogą docierać do sąsiadującej
wioski, biegła dokładnie nad nią. Zabezpieczona była małą poręczą, ale ponieważ
słupki ciągle na nowo gniły, była przeważnie
rozwalona i leżała przewrócona.
Żyd wyszedł
teraz z ostatniego gospodarstwa i skierował się prosto na ścieżkę prowadzącą przez łąkę, gadając głośno sam
do siebie. Nie zauważył nawet chłopaków, którzy podążali za nim.
Na rogu, gdzie
ścieżka opadała zdawało się, że żyd jeszcze się zastanawia. Ale tylko
przez moment. Potem wszedł na nią i już tylko chwila... Chłopcy mieli przygotowaną
broń i skradali się za nim po cichu, po
budzącej grozę ścieżce.
Nagle żyd
rozejrzał się strachliwie dookoła, chłopcy byli za nim i wtedy padł strzał
(huk). Żyd przeraził się i głośno wołał na ratunek. Biegł
przy tym jeszcze kilka kroków aż dotarł do dziury. W całym tym
strachu nie patrzył na drogę i pod nogi, poślizgnął się i poleciał ze swoim
kramem w dziurę wypełnioną błotem.
„Ratunku, ratunku !” - krzyczał. Jego worek z
towarem i drągi, które przykrywały dziurę uchroniły go
przed utonięciem.
Teraz to i chłopcy
przestraszyli się - gdy zobaczyli go w tak niebezpiecznym położeniu,
i gdy na krzyki żyda, podążał w tę stronę osadnik.
Szybko zbiegli
ścieżką w dół i dalej po drugiej stronie przy dziurze, nie troszcząc
się o żyda, któremu potrzebna była pomoc. Z sąsiedztwa przybyło więcej
ludzi, a gdy wyciągnęli żyda z dołu z błotem,
śmiali się nie mniej, bo wyglądał jakby przez 14 dni kopał torf.
Żyd poszedł
prosto do miejscowego sołtysa i
opowiedział mu z detalami o nikczemnym
figlu chłopaków. Ten zaś, wraz z żoną i dziećmi załamał ręce widząc żyda,
a gdy usłyszał całą historię, rozgniewał się jeszcze bardziej, że
wydarzyło się to akurat w jego wiosce.
W następnych
dniach ojcowie sprawców musieli przychodzić do urzędu sołtysa. Pech
chciał, że osadnik Ilius stary weteran wojenny z
1813/15 r, który był kościelnym i zarządcą wsi, przyszedł właśnie i
usłyszał wstydliwą historię. Jako zwolennik ostrej, wojskowej
dyscypliny postanowił, że sprawa powinna być kontynuowana na drodze
sądowej.
Tego oczywiście
nie chcieli ojcowie, zaproponowali więc, by sprawę przekazano
nauczycielowi. Gdy go wezwano wyjaśnił, że wycofuje się z tego, aby wypędzać kijem złe skłonności z nieudanych synów wsi. Teraz stary Ilius znów był górą, ale po godzinnych dyskusjach postanowiono
zgodzić się, by to żyd Levy zadecydował o ewentualnym odstąpieniu od dalszych
zarzutów.
Wymierzeniem
kary dla Strzelców Wyborowych mieli zająć się sami ojcowie
i nie powinna być ona zbyt łagodna. Ojcowie dotrzymali danego słowa.
Mały
syn sołtysa przysłuchiwał się całej naradzie w domu ojca i nie mając lepszego pomysłu, powtórzył Strzelcom Wyborowym wszystko ze
szczegółami. Nadal jeszcze się nie wykurowali, ale nieczułość starego weterana,
który chciał ich oddać pod sąd, rozgniewała ich tak, że i jemu
obiecali poczuć smak zemsty.
Działo się to wiosną następnego roku. Strzelcy
Wyborowi chodzili na zajęcia przed Konfirmacją (bierzmowanie) do
sąsiedniej wsi (Buchholz, Płonia) gdzie mieszkał pastor. Wystrzegali się
wszelkich głupot.
kościół w Buchholz / Płonia
No, ale jak
mogliby zemścić się na starym Iliusie? Ta myśl
ich nie opuszczała. Pewnego dnia, gdy wrócili z sąsiedniej Buchholz
(Płonia) z godzinnej nauki religii u pastora jeden z nich powiedział,
że trochę rozmyślał i ma pomysł.
-„Wiecie” - powiedział
chytrus - "że Ilius każdej soboty jeździ z drewnem na opał do Stettin
(Szczecin) i już w piątek załadowuje wóz. Następny transport drewna
rozładujemy i wniesiemy z wozem na dach stodoły”.
Głośna wrzawa rozbrzmiała w całej kompanii.
Po wielu naradach postanowiono odczekać, aż starego Iliusa któregoś piątku nie będzie w
domu. I znów przypadek ułatwił im realizację planu.
jedna z nieistniejących już stodół z Jeseritz
Pewnego dnia Ilius z żoną i córką zaproszeni zostali na wesele
w Binow (Binowo). Ponieważ wesela w naszej okolicy
zazwyczaj wyprawiane były w czwartki i trwały przez kolejne 2-3
dni Strzelcy Wyborowi pomyśleli, że mają wolny teren do realizacji
swojego planu. Przeczucie ich nie myliło.
Robotnik,
którego Ilius miał u siebie na
służbie, załadował w piątek drewno na wóz, tak
aby Ilius, gdy wróci w nocy
mógł po krótkiej drzemce zawieźć je w sobotni poranek do Stettin.
Stary pracownik
miał swoją sypialnię w małej przybudówce, która znajdowała się naprzeciwko domu.
Służąca, całkiem młoda sztuka, miała mocny sen, dzięki czemu chłopcy nie
musieli obawiać się niespodzianek.
stary wóz konny
z Jezierzyc
drabina oparta o stodołę, wejście na górę wymagało
sporej odwagi
Ruszyli więc do
dzieła. Wielka drabina stała zawsze przy pokrytej strzechą stodole.
Rozładowali drewno, wóz rozłożyli na części i po kolei zabierali na górę. Nie była
to dla młodych lekka praca, ale udało się.
Sznur do
wieszania bielizny sprawdził się przy wciąganiu na górę ciężkich
części. Na górze wóz został ponownie złożony i tylko dyszel ze względu na swoją
długość sprawiał im trudności. Na dachu stodoły mieszkała para bocianów, która
miała w gnieździe 4 młode. Tym sprawa nie bardzo odpowiadała, ponieważ
długi dyszel przechodził dokładnie przez ich gniazdo. Bociany uderzały
skrzydłami i nogami robiąc przy tym sporo hałasu, ale chłopcy nie
troszczyli się o to. W koszach, fartuchach i w
czym tylko znaleźli, wnosili drewno na dach stodoły i wypakowywali
je - zgodnie ze sztuką - do wozu.
małe bociany w gnieździe / junge Störche im Nest
Gdy zakończyli
już swoje dzieło, - a ich praca tak dobrze poszła - w ciemności pomyśleli, że tak fajnej fury stary Ilius jeszcze nigdy nie wiózł do Stettin. "Czy
wszystko jest gotowe do zaprzęgania?" - spytał autor planu.
„Musimy
jeszcze przynieść siedzisko i worek na obrok (pasza). Tak też się stało, jeden
powiesił nieodzowną lampę pod wozem, drugi przyniósł worek na obrok dla konia
ze stodoły, trzeci powiesił kadź ze smarem na wozie, czwarty przyszedł z
batem i kocem dla konia. I tak wszystko było gotowe, Strzelcy Wyborowi
zeszli na dół i uciekli spoceni z ich wesołego placu budowy, aby
podziwiać swoje dzieło z podwórza.
W ciemności
nocy niewiele było widać, ale z wewnętrznym zadowoleniem opuścili podwórze
weterana wojennego Iliusa.
Niedługo po
zakończeniu ich pracy, stary wrócił z Binow. Było
jeszcze ciemno, a weselne świętowanie wszystkich zmęczyło, więc nikt niczego
- z tej historii na dachu stodoły - nie zauważył. Ilius wyprzęgł konie i położył się spać.
O 4tej
wczesnym, sobotnim porankiem parobek wstał, aby nakarmić konie i przygotować
wszystko do wyjazdu do Stettin. Gdy chciał już sprawdzić wóz okazało się,
że ten zniknął. Przeszukał wszystkie kąty i zakamarki gospodarstwa, jakby wóz mógł się tam znajdować. Aż
wreszcie zaniepokoiło go niespokojne zachowanie bocianów, które nie chciały
przyzwyczaić się do niewygodnego sąsiada - dyszla. Spojrzał w górę i
zobaczył na stodole wspaniałość (którą zwykł był widywać na tej Boskiej ziemi)!
Bez
zastanowienia pobiegł do swojego pana do domu, zapukał do
drzwi izby i powiedział: „Nasz wóz zniknął z podwórza, wstawajcie!”
-„Tak, to gdzie
się podział?” - zapytał zaspany Ilius. -"Nikt go przecież nie mógł wynieść.”
-„Tak”-
powiedział robotnik . -„On stoi gotowy do zaprzęgania na dachu stodoły.”
-„Czyś ty
zwariował, czy też już o poranku jesteś pijany, co ci przyszło do głowy, aby
takie żarty sobie ze mnie stroić !?”
- „Nie
zwariowałem, ani nie jestem pijany, ale z tym wozem coś mi nie pasuje”. Poszedł
więc znów na podwórze aby raz jeszcze przyjrzeć się tej historii.
Gdy stary Ilius wyszedł na podwórze, zobaczył swoją furę z drewnem na
dachu i powiedział z rękoma i oczami wzniesionymi ku niebu...
-„Sporo w swoim
życiu widziałem i sporo przeszedłem, ale coś takiego nigdy jeszcze mi
się nie przytrafiło. Tu musiał zadziałać diabeł." Odwrócił
się i wrócił do domu. Obudził wszystkich krzycząc ---„Wstawajcie,
możecie zobaczyć coś niewiarygodnego, co w
życiu nie powinno się wydarzyć."
I tak wszyscy
stali na wpół odziani, boso, na podwórzu i przyglądali się dziełu diabła. W
takich okolicznościach podróż do Stettin nie mogła
się odbyć. Nie trwało długo, a dziwna historia o stodole Iliusa znana była w całej wsi.
I tak co tylko
mogło chodzić zgromadziło się na podwórzu i wszyscy patrzyli na cudowne
dzieło. Dzieci opowiedziały o sprawie nauczycielowi, ten zaś poszedł do Iliusa, a cała szkoła za nim.
Wszyscy we wsi
byli wzburzeni, a cała historia
obiegła połowę prowincji.
Prawda zawsze
jednak wyjdzie na jaw...
Gdy już
pierwszy gniew opadł stary Ilius jak
wszyscy, którzy widzieli to dzieło, miał z tego swoją radość i nie chciał
żeby wóz ściągać z dachu stodoły na dół.
Nikt nie
wiedział, kto mógł mu zrobić ten dowcip. Nie podejrzewano o to Strzelców
Wyborowych, bo myślano, że nie podołaliby tak ciężkiej pracy. Tak
więc sprawcy czuli się bezpieczni i tydzień po tym - wóz stał nadal na
dachu stodoły - zeszli się wieczorem na głównej ulicy (Dorfstrasse - ulica
Topolowa).
Tam też
spotkali świniopasa i nocnego stróża, który nie był bez winy, ponieważ po części o tym wiedział.
Chłopcy
nie mogli sobie darować, aby nie podenerwować go kilkoma uwagami. Usłyszał to ktoś ze wsi, i dwa dni po tym,
przybył do Jeseritz żandarm Gaglitz, który - jako
były trębacz - był dalekim przyjacielem mojego ojca. Wyszukał on Strzelców
Wyborowych jednego po drugim, aby wyciągnąć od nich informację, kto brał udział
w tym podłym dowcipie.
Żaden z
chłopaków nie chciał o tej sprawie ani trochę
powiedzieć, wieczorem mój ojciec zawołał wuja do siebie i powiedział:
- „Jesteście w tarapatach, stary
Ilius mówił o ciężkim więzieniu i o takich
rzeczach. Gaglitz chce też pomóc, jeżeli mu się przyznacie, że to wy
wnieśliście ten wóz na dach."
Następnego
wieczora sprawcy przyszli razem do mojego ojca i mojej przyszłej matki i
wszystko im wyznali ( była ona starsza od swojego brata i już od kilku lat
była po ślubie z moim ojcem).
Niewiele dni
później przybył Gaglitz i zostawił swojego konia u mojego ojca. Po
tym jak złożył dłuższą wizytę sołtysowi, całe popołudnie był z moim ojcem
u starego Iliusa. Wieczorem był znów u mojego
ojca, a sprawcy musieli się przed nim stawić i opowiedzieć wszystko z
detalami. Ku ich zdziwieniu żandarm rozkazał im teraz, że muszą nauczyć
się 2 pieśni, które przyniósł ojcu. Były to ulubione pieśni starego Iliusa:
„Schier
dreißig Jahre bist Du alt” i „Ich hatt einen Kameraden”
("Masz
prawie 30 lat" , "Miałem kompana" ).
Mój ojciec, z
wykształcenia muzyk, ćwiczył z chłopakami pieśni na 4 głosy. Po kilku dniach
żandarm przyszedł ponownie i gdy usłyszał jak wyśmienicie śpiewają te
pieśni, ucieszył się i pomyślał „Chłopcy, jeszcze raz uratuję was od stryczka”. Ale do mojego ojca powiedział :
-„Musimy działać
ostrożnie, by poruszyć serce starego niedźwiedzia, żeby nie zaciągnął
chłopaków przed sąd. Wiesz, że on jako stary weteran z 1815
r. nadal jest pod wrażeniem wszystkiego co wojskowe. Mam tu kilka
pytań, każ chłopcom
nauczyć się ich na pamięć.”
Tak więc dał tym
hultajom kilka kartek i upomniał, aby nauczyli się wszystkiego pilnie
i dobrze uważali, gdy zapyta ich o to przed starym Iliusem.
Nadszedł dzień
wstydliwego przesłuchania. Chłopcy zostali wezwani na podwórze weterana
wojennego.
Gdy tam
przybyli zobaczyli w pokoju dobrze im znaną, świecącą się lampę i usłyszeli
głos sołtysa Lenza oraz nowego
nauczyciela Gramsa. Zostali wezwani do izby, gdzie zebrało
się jeszcze więcej mieszkańców wsi, w tym mój ojciec. Na środku
pokoju stał mocno wyprostowany stary Ilius, przyglądał się każdemu od góry do dołu. Ilius był dużym, mocno zbudowanym mężczyzną, ale
tak dużego jeszcze nigdy go chłopcy nie widzieli, ponieważ zazwyczaj chodził
lekko pochylony.
Zaczął przyciskać
chłopców pytając dlaczego zrobili mu ten dowcip. Mój wuj odpowiedział
przestraszony, jak też nauczył się od żandarma:
-„Chcieliśmy
tylko zrobić sobie żart, z powodu Pana i żyda Levy -
bo mieliśmy iść do lochu w Greifenhagen (Gryfino)”.
-„Żołnierze!"- szeptał
mu do ucha jego sąsiad…
- "Tak"-
ciągnął dalej - " i dlatego, że gdybyśmy siedzieli w więzieniu,
nie moglibyśmy być żołnierzami”.
- „Chcecie być
żołnierzami ?"- spytał Ilius. Przyjaźniejszy
wyraz pojawił się na jego surowej twarzy.
- „Tak, wszyscy
8 chłopa w jednej Kompanii !"- powiedział ponownie mój wuj, który
nabrał trochę więcej odwagi. Atmosfera w pokoju stała się nieco
bardziej przyjazna, a weteran zapytał chłopców, jak oni wnieśli tak ciężki wóz
na dach stodoły. A gdy chłopcy opowiedzieli, między słuchającymi zapanowała
wielka radość.
-„Ein manoeuvre
de force” (fortel życia) - powiedział Gaglitz, -"przed którym oficer
szkolący mógłby zdejmować czapkę". Wydawało się, że także staremu Iliusowi taka odpowiedź sprawiła przyjemność.
Teraz żandarm
zapytał nauczyciela, czy przez takie psoty chłopcy zaniedbali szkołę.
Ten powiedział zaś, że w szkole nie są wcale tacy źli, tylko do
śpiewania nie bardzo się nadają. Żandarm pytał dalej o to, jak
oni nazwali swój związek?
-„Scharfschützenkompagnie!"
( Kompania Strzelców Wyborowych).
Stary Ilius uśmiechnął się, gdy to usłyszał, a sprawcom
było coraz lżej na sercu.
-„No a czego
się nauczyliście o ojczyźnie, o takiej 7 letniej wojnie i wojnach
wyzwoleńczych? Jeżeli chcecie być żołnierzami musicie znać powiedzonka starych
Huzarów Zietena (generał kawalerii), Huzarów Blüchera (książę
pruski) i innych bohaterów. Powiedzcie mi więc coś o Huzarach."
Huzarzy
Jeden
z chłopców zaczął: - „Huzarzy Zietena gładzili się po brodzie i
mówili z pełnym uśmiechem: My zrobimy wkrótce po naszemu manewry
jesienne."
-"Kto więc
powiedział wam, że nie możecie być żołnierzami, gdy byliście sądownie
karani?" - spytał teraz Ilius.
Jeden ze
stojących z tyłu wybuchnął słowami: -"Posterunkowy Gaglitz”
Stary Ilius popatrzył na Gaglitza oraz pozostałych
panów i powiedział przyjaznym tonem: -"Gaglitz? To brzmi panowie tak,
jakby posterunkowy spał z wami pod jednym kocem?"(jakbyście
razem uknuli intrygę).
Wszyscy się
śmiali.
-„Nie” - poprawił
się blady ze strachu przez swoją głupią odpowiedź Schülk.- „Posterunkowy
powiedział nam to dopiero dziś po południu."
-„Tak tak, no
więc nie jest aż tak źle”- odrzekł stary wiarus
przyjaźnie.
Przez
ten incydent między panami "sędziami" zapanowała można
powiedzieć przyjazna atmosfera.
-„Bardzo ładnie."
rzekł Gaglitz. - "Kämmerling a co ty jako rodzony Prusak możesz
nam powiedzieć?"
- "My Prusacy dajemy Królowi majątek i dobytek, a jeśli
będzie trzeba, ostatnią kroplę krwi"
-"Bardzo pięknie" dało się słyszeć.
-"A co ty
wiesz mój chłopcze ?"- zapytał zwrócony do Richtera.
-"Dla nas
Prusaków nie ma odwrotu przed wrogiem. Zwycięstwo lub śmierć” - to
była prawidłowa odpowiedź.
-„Brawo!"-
ucieszył się stary weteran wojenny Gierke. Krecklow trzymając rękę w górze dodał:
„Walczyłem chętnie dla Króla i za Rzeszę, ale niech Bóg da nam pokój.”
Wszystkich
zdziwiły takie szybkie odpowiedzi, zwłaszcza nowego nauczyciela Gramsa. -"Pozwoli Pan Panie Gaglitz, że ja
teraz zadam pytanie?"
-"Proszę" -
odrzekł ten i pomyślał, że teraz to już jest w
kropce...
Ale aby sprawić
specjalną radość obu starym weteranom wojen wyzwoleńczych Iliusowi i Gierke, postawił
następujące pytanie:
-„Czy któryś z
was może mi powiedzieć, jak dalece sięgała ofiarność narodu pruskiego
w latach 1813-1815 ?"
Mój wuj
podniósł rękę wysoko i zawołał: -„Pruskie kobiety zaoferowały na ołtarzu
ojczyzny własne włosy. Ja, gdy mój Król mnie wezwie, swoją krew."
Na to weszła
stara Pani Ilius, która wszystkiemu
przysłuchiwała się z córką Luise w pokoju obok i
pocałowała mojego wuja, a potem wyszła tak samo cicho jak przyszła.
Teraz ostatni
już w kolejności powiedział: -„Chciałem aby już
zapadła noc, albo żeby przybyli Prusacy, powiedział Wellington
pod Belle Alliance (bitwa pod Waterloo 18 czerwca 1815) grzmiały armaty Huzarów Blüchera
za plecami Francuzów i armia wielkiego Napoleona została unicestwiona
na zawsze."
-„Brawo, brawo!"
- zawołał stary Ilius.
Tu
właśnie wysłużył swój order i odznaczenie. Stary człowiek siedział na
wielkim, rozkładanym stole, głowę krył w dłoniach. Grube łzy leciały mu po
policzkach. Sprawiła to radość z rodzących się obrońców ojczyzny.
-„Przykro mi, że
nie jesteście tak sumienni w śpiewie” - powiedział teraz Gaglitz. -"Gdy
będziecie żołnierzami musicie śpiewać też żołnierskie pieśni."
-„Ale
my je znamy!” - zawołał jeden z tych odważniejszych. I już śpiewali swoje
pieśni.
„Ich hat einen
Kameraden” (Miałem kompana) i „Schier dreissig Jahre bist du alt” (Masz
prawie 30 lat).
Stary Ilius wstał od stołu, oparł się o futrynę
drzwi, za którymi siedziała jego żona i córka i zapłakał gorzko. Wszyscy w
pokoju byli poruszeni.
Wtedy też Ilius powiedział:
- „Od bitwy pod
Belle Alliance gdzie Wellington i nasz stary wiarus Blücher
objęli się, nie było mi tak dobrze na sercu jak dziś. Zapał z jakim
śpiewaliście wasze pieśni pozwala mi wierzyć, że gdy Francuz kiedyś znów
napadnie nasz kraj, wy będziecie walczyć jak bohaterowie o swoją
ojczyznę."
Gdy Blücher zobaczył przed sobą resztki
naszego oddziału, straciliśmy co 3 człowieka, uniósł się w
siodle i powiedział:
-„Dziękuję wam
dzieci, dobrze to zrobiliście. Nigdy wam tego nie zapomnę. Z takim
oddziałem pokonam nawet samego diabła w piekle!" "Wy
bilibyście się nie gorzej."
Potem podszedł
do Gaglitza i powiedział:
-„Gaglitz, mój
kochany Panie Gaglitz, ależ mi Pan dziś sprawił radość. To Pana dzieło, kochany
dobry człowieku"
-„Za pieśni
muszą podziękować mojemu przyjacielowi Wilhelmowi Kostmannowi. On ich wyuczył i tak poprowadził ostatni atak na stare serce
weterana. Jest już ono przecież teraz zdobyte.”
-„O,o dzieci,
wszystko jest wybaczone i zapomniane. Wóz powinien teraz jeszcze długo stać na
dachu stodoły, aż do czasu, gdy rodzina bocianów na moim dachu znów będzie
miała zajęcie..."- podszedł przy tym do mojego ojca i powiedział:
-„ i przyniesie tobie trzeciego
chłopaka, ale ten musi zostać kapelmistrzem.”
Wóz nie stał
długo na dachu stodoły, bo niedługo po tym mojemu ojcu urodził się trzeci syn i
to byłem właśnie ja (Ferdinand Kostmann).
Pierwsze
życzenia: "Serdeczne życzenia szczęścia dla nowego obywatela świata i
kapelmistrza!” przyszły od starego Iliusa.
dom Ferdinanda Kostmanna w Jeseritz (Waldschlößchen)
das Haus von Ferdinand Kostmann in Jeseritz
link do poprzedniego artykułu o Ferdinandzie Kostmannie
"Die Geschichte des Stabstrompeters Kostmann"
WILH-KOTZDE, Mainz Verlag 1910
Ferdinand Kostmann (geb. 09.10.1847 r. - ges. 04.07.1930 r.)
Vor dem
Militärdienst spielte er mit seinen Söhnen in den umliegenden Dörfern Musik, um
damit Geld zu verdienen. (davon hat er einige Häuser und viel Land in
Jeseritz gekauft). Danach hat er eine militärische Karriere als
Trompeter gemacht.
Das Buch "Die
Geschichte des Stabstrompeters Kostmann" erzählt die Geschichten vor
seinem Geburt, Jugendjahre in Jeseritz und was er danach als Soldat und
Kapellmeister erlebte (Kampagne gegen Frankreich 1870/71). Er trat in die Reihen der Husaren in Stolp
(Słupsk) und beteiligte sich an der französischen Kampagne. 1871 ist er
nach Stolp zurückgekommen. Später diente
er als Stabstrompeter bei den Zietenhusaren in Rathenow.
Aus
gesundheitlichen Gründen ist er
im Jahr 1893 aus der Armee ausgetreten und 1913/14 ließ er ein Haus
neben der Kellerbecker Mühle (Mühle Jezierzyce-Kłobucko) bauen. Das war genau
das "Waldschlösschen" auch „Heideschlösschen“ genannt. Das Haus hatte ein kleines Turm; und somit
auch einen herrlichen Ausblick nach
Jeseritz. Die Musik schallte in die ganze Umgebung wenn er auf diesem Turm
seine Trompete spielte.
Artikle von Ferdinand Kostmann
Waldschlößchen - Heideschlößchen, tu mieszkał Ferdinand Kostmann
link do poprzedniego artykułu o Ferdinandzie Kostmannie
OdpowiedzUsuńhttp://jezierzyce242.blogspot.com/2012/03/historia-trebacza-sztabowego-kostmanna.html