piątek, 1 stycznia 2016

"DIE GESCHICHTE DES STABSTROMPETERS KOSTMANN" (Historia trębacza sztabowego Kostmanna) Rozdział 1 (PL / DE)


"Historia trębacza sztabowego Kostmanna”
 




Ferdinand Kostmann (ur. 09.10.1847 r. - zm. 04.07.1930 r.)


Przed podjęciem służby wojskowej chadzał ze swoimi synami po okolicznych wioskach i zarabiali muzykowaniem  na życie (kupił za to kilka domów i sporo gruntów w Jeseritz). Ponieważ był dobry w swoim fachu – zrobił karierę wojskową jako kapelmistrz.

Książka "Die Geschichte des Stabstrompeters Kostmann" opowiada historie przed jego narodzinami, lata młodzieńcze w Jeseritz i to co przeżył później jako żołnierz- kampanię przeciwko Francji 1870/71 i karierę aż do trębacza sztabowego (kapelmistrz wojskowy). Wstąpił w szeregi Huzarów w Stolp (Słupsk) uczestniczył w kampanii francuskiej i wrócił do Stolp w 1871 roku.

Później został trębaczem sztabowym w Huzarach generała Zieten'a (Zietenhusaren) w Rathenow

Ze względów zdrowotnych wystąpił z wojska w 1893 roku i w latach 1913/14 kazał wybudować sobie dom obok Kellerbecker Mühle (młyn Jezierzyce-Kłobucko) – nazywany „Waldschlösschen” (leśny zameczek).

Lekka budowla z wieżyczką, z której rozchodził się piękny widok na Jezierzyce. Tu właśnie Kostmann grywał na trąbce, a muzyka niosła się na całą okolicę.





Jeseritz / Jezierzyce
 

 Rozdział 1 – Historia sprzed moich narodzin

Krótko przed moimi narodzinami w rodzinnej wsi,  która nazywa się Jeseritz (Jezierzyce) i leży niedaleko od błogosławionej,  pomorskiej krainy zwanej „Pyritzer Weizenacker” (pyrzyckie pszeniczne pole) było duże poruszenie. A ponieważ jestem z tą historią powiązany chcę ją opowiedzieć, chociaż nie było mnie jeszcze na świecie.

Mój wuj Wilhelm Kistenmacher był wówczas 13 letnim chłopcem. Chłopcy w jego wieku, zwłaszcza na wsi, narażeni byli na różne figle. Razem z moim wujem w zdarzeniu brało udział jeszcze  7 towarzyszy w jego wieku.  Wszyscy też mieli  ponieść konsekwencje swojego postępowania.

Mój wuj Daniel, który był niewiele starszy, przygotował  własnej roboty broń do strzelania (z klucza i puszki) i w ten sposób, tych 8 chłopaków postanowiło utworzyć Kompanię Strzelców Wyborowych.

 Wszystkie stare, żelazne skrzynki zostały przetrząśnięte, szukano kluczy do drzwi (pustych w środku). Skrzynie okazały się całkiem zasobne. Nie trwało długo, kiedy  zbrojenie zostało ukończone. Brakowało już tylko prochu, ale i tu znalazło się rozwiązanie.

Pewnej soboty zakwaterowało się w Jeseritz wojsko wracające z manewrów. Niedziela była dniem odpoczynku, więc chłopcy kręcili się przy żołnierzach, a gdy spotkali się w poniedziałek mieli tak dużą ilość naboi, że na dobry początek byli dobrze zaopatrzeni.

Płonia w Jeseritz


Na ćwiczenia w strzelaniu do tarczy chłopcy chodzili przez ogród przy rzeczce Plöne (Płonia), która przepływa przez wieś. Zza wysokiego zbocza przy rzece nikt nie mógł ich zobaczyć. 
Gdy już mieli dosyć strzelania szli do domu, który należał do mojego dziadka. Później był to dom moich rodziców.

Stawiali oni drabinę przy ścianie szczytowej, standardowa droga przez drzwi wejściowe do domu wydawała się chłopcom mało bezpieczna i cała gromada wchodziła przez drzwiczki na ścianie szczytowej do znajdującego się tam poddasza.
Młodszy brat mojego wuja – miał dopiero 9 lat – chciał wstąpić do Kompanii Strzelców Wyborowych i musiał przejść test na odwagę.

Chłopcy posadzili go na miarce (drewniany pojemnik do mierzenia ilości zboża),  pod którą położyli proch. Chcieli zobaczyć czy będzie dalej siedział,  gdy miarka wyleci w górę. Wypełniona prochem słomka miała służyć za lont do podpalenia. Spełniła ona swoją rolę -straszny huk i miarka wyleciała z chłopcem w górę.  Ale efekt był inny, aniżeli bohaterowie to sobie wymyślili. Mały brat uderzył głową w belkę i przygryzł sobie przy tym język, zaczął jęczeć i krzyczeć. Na dole w domu zrobiło się głośno. Wszyscy wołali i pytali gdzie wydarzyło się nieszczęście.

Gdy chłopcy zobaczyli co narobili i usłyszeli, że przyszedł ojciec, popatrzyli na siebie przestraszeni. Wypadli przez podłogę (wypełnioną dymem od prochu) na drabinę, która miała być ich ratunkiem. Ale zaraz przy pierwszym i drugim chłopcu szczebel złamał się  i wszyscy po kolei spadli w dół do ogrodu.  Ziemia była świeżo zagrabiona, więc nie było złamań ręki czy nogi, było za to później ostre lanie od ojców.


Tak też zakończyłaby się ta sprawa gdyby nie to, że akurat w tym czasie w domu był żyd Levy, który chodził ze swoim towarem (sprzedawał worki) od wsi do wsi. Nie miał on lepszego pomysłu,  jak tylko na gorąco opowiedzieć całą historię nauczycielowi.  I tak przez następne dni lanie powtarzało się także w szkole. Lanie jeszcze by znieśli, ale ten wstyd!

Strzelcy Wyborowi przyrzekli więc zemstę. Plan był gotowy szybko...



Do "Blinder Winkel" (ślepy zakątek, działki za "krzywym mostkiem"), gdzie mieszkali nielicznie pobudowani osadnicy (Kolonisten), prowadził wąski mostek. Żyd miał zwyczaj tamtędy chodzić, gdy chciał dotrzeć do mieszkańców. Musiał iść właśnie przez ten mostek łączący razem brzegi rzeki Plöne. Mostek nie był szerszy aniżeli chodnik. Tu też Strzelcy Wyborowi chcieli go napaść i przestraszyć,  aby zapłacił za swój uczynek.


mostek i domy na Blinder Winkel (zwany przez nas Krzywy Mostek) 


 
Pewnego jesiennego - wolnego od szkoły - dnia  nadeszła ta chwila:  "Żyd Levy przybył !" Godzinami obserwowany był przez konspiratorów, gdy chodził ze swoim kramem od domu do domu, aż do czasu, gdy wszedł na dróżkę prowadzącą do "Blinder Winkel".
 
Ale i teraz wyszło inaczej, aniżeli chłopcy to sobie zaplanowali.  Osadnik Falkenberg dołączył do żyda i nie mogli się do niego zbliżyć. Podążali więc za nim dalej w bezpiecznej odległości cały czas mając nadzieję, że dostaną  jednak drugą szansę.
Gdy żyd rozstał się z osadnikami ze "ślepego zakątka" (Blinder Winkel),  odwiedzał dalej pojedyncze domostwa śledzony w ciszy przez chłopców...
Wreszcie zobaczyli,  jak szedł łąką, przez którą droga prowadziła do kolejnej wsi.
Napad w tym miejscu był tak samo dogodny, jak na przekraczanym niedawno mostku na rzece Plöne (Płonia).
Łąka była tak grząska, że cała ziemia uginała się, gdy ktoś po niej  przechodził, dlatego też trawa po ścięciu musiała być znoszona na samym koniu, bo już koń z wozem by tam zatonął.
Pośrodku łąki była dziura wypełniona szlamem (torfem), a ścieżka którą właściciele wyznaczyli, aby krótszą drogą docierać do sąsiadującej wioski, biegła dokładnie nad nią. Zabezpieczona była małą poręczą, ale ponieważ słupki ciągle na nowo gniły, była przeważnie rozwalona i leżała przewrócona.
Żyd wyszedł teraz z ostatniego gospodarstwa i skierował się prosto na ścieżkę prowadzącą przez łąkę, gadając głośno sam do siebie. Nie zauważył nawet chłopaków, którzy podążali za nim.
Na rogu, gdzie ścieżka opadała zdawało się, że żyd jeszcze się zastanawia. Ale tylko przez moment. Potem wszedł na nią i już tylko chwila... Chłopcy mieli przygotowaną broń i skradali się za nim po cichu, po budzącej grozę ścieżce.
Nagle żyd rozejrzał się strachliwie dookoła, chłopcy byli za nim i wtedy padł strzał (huk). Żyd przeraził się i głośno wołał na ratunek. Biegł przy tym jeszcze kilka kroków aż dotarł do dziury. W całym tym strachu nie patrzył na drogę i pod nogi, poślizgnął się i poleciał ze swoim kramem w dziurę wypełnioną błotem.
Ratunku, ratunku !” - krzyczał. Jego worek z towarem i drągi, które przykrywały dziurę uchroniły go przed utonięciem.
Teraz to i chłopcy przestraszyli się  - gdy zobaczyli go w tak niebezpiecznym położeniu, i gdy na krzyki żyda, podążał w tę stronę osadnik.
Szybko zbiegli ścieżką w dół i dalej po drugiej stronie przy dziurze, nie  troszcząc się o żyda, któremu potrzebna była pomoc.  Z sąsiedztwa przybyło więcej ludzi, a gdy wyciągnęli żyda z dołu z błotem, śmiali się nie mniej, bo wyglądał jakby przez 14 dni kopał torf.
Żyd poszedł prosto do miejscowego sołtysa i opowiedział mu z detalami o nikczemnym figlu chłopaków. Ten zaś, wraz z żoną i dziećmi załamał ręce widząc żyda, a gdy usłyszał całą historię, rozgniewał się jeszcze bardziej, że wydarzyło się to akurat w jego wiosce.
W następnych dniach ojcowie sprawców musieli przychodzić do urzędu sołtysa.  Pech chciał, że osadnik Ilius stary weteran wojenny z 1813/15 r, który był kościelnym i zarządcą wsi, przyszedł właśnie i usłyszał wstydliwą historię. Jako zwolennik  ostrej, wojskowej dyscypliny postanowił, że sprawa powinna być kontynuowana na drodze sądowej.
Tego oczywiście nie chcieli ojcowie, zaproponowali więc, by sprawę przekazano nauczycielowi. Gdy go wezwano wyjaśnił, że wycofuje się  z tego, aby wypędzać kijem złe skłonności  z nieudanych synów wsi. Teraz stary Ilius  znów był górą, ale po godzinnych dyskusjach postanowiono zgodzić się, by to żyd Levy zadecydował o ewentualnym odstąpieniu od dalszych zarzutów.
Wymierzeniem kary dla Strzelców Wyborowych mieli zająć się sami ojcowie i nie powinna być ona zbyt łagodna.  Ojcowie dotrzymali danego słowa.
Mały syn sołtysa przysłuchiwał się całej naradzie w domu ojca i nie mając lepszego pomysłu, powtórzył Strzelcom Wyborowym wszystko ze szczegółami. Nadal jeszcze się nie wykurowali, ale nieczułość starego weterana, który chciał ich oddać pod sąd, rozgniewała ich tak, że i jemu obiecali poczuć smak zemsty.
Działo się  to wiosną następnego roku. Strzelcy Wyborowi chodzili na zajęcia przed Konfirmacją (bierzmowanie) do sąsiedniej wsi (Buchholz, Płonia) gdzie mieszkał pastor. Wystrzegali się wszelkich głupot.
kościół w Buchholz / Płonia
 


No, ale jak mogliby zemścić się na starym Iliusie? Ta myśl ich nie opuszczała. Pewnego dnia, gdy wrócili z sąsiedniej Buchholz (Płonia) z godzinnej nauki religii u pastora jeden z nich powiedział, że trochę rozmyślał  i ma pomysł.
-„Wiecie” - powiedział chytrus  - "że Ilius  każdej soboty jeździ z drewnem na opał do Stettin  (Szczecin) i już w piątek załadowuje wóz. Następny transport drewna rozładujemy i wniesiemy z wozem na dach stodoły”.
Głośna wrzawa rozbrzmiała w całej kompanii. Po wielu  naradach postanowiono odczekać, aż starego Iliusa  któregoś piątku nie będzie w domu. I znów przypadek ułatwił im realizację planu.
 
jedna z nieistniejących już stodół z Jeseritz 

 


Pewnego dnia Ilius z żoną i córką zaproszeni zostali na wesele w Binow (Binowo).  Ponieważ wesela w naszej okolicy zazwyczaj wyprawiane były w czwartki i trwały przez kolejne 2-3 dni Strzelcy Wyborowi pomyśleli,  że mają wolny teren do realizacji swojego planu. Przeczucie ich nie myliło.
Robotnik, którego Ilius miał u siebie na służbie, załadował w piątek drewno na wóz, tak aby Ilius, gdy wróci w nocy  mógł po krótkiej drzemce zawieźć je w sobotni poranek do Stettin.
Stary pracownik miał swoją sypialnię w małej przybudówce, która znajdowała się naprzeciwko domu.  Służąca, całkiem młoda sztuka, miała mocny sen, dzięki czemu chłopcy nie musieli obawiać się niespodzianek.
stary wóz konny z Jezierzyc 


drabina oparta o stodołę, wejście na górę wymagało sporej odwagi 

Ruszyli więc do dzieła. Wielka drabina stała zawsze przy pokrytej strzechą stodole. Rozładowali drewno, wóz rozłożyli na części i po kolei zabierali na górę. Nie była to dla młodych lekka praca, ale udało się.
Sznur do wieszania bielizny sprawdził się przy wciąganiu na górę ciężkich części. Na górze wóz został ponownie złożony i tylko dyszel ze względu na swoją długość sprawiał im trudności. Na dachu stodoły mieszkała para bocianów, która miała w gnieździe 4 młode. Tym sprawa nie bardzo odpowiadała, ponieważ długi dyszel przechodził dokładnie przez ich gniazdo. Bociany uderzały skrzydłami i nogami robiąc przy tym sporo hałasu, ale chłopcy nie troszczyli się o to. W koszach, fartuchach i w czym tylko znaleźli, wnosili drewno na dach stodoły i wypakowywali je - zgodnie ze sztuką - do wozu.
małe bociany w gnieździe / junge Störche im Nest


Gdy zakończyli już swoje dzieło, - a ich praca tak dobrze poszła - w ciemności pomyśleli, że tak fajnej fury stary Ilius jeszcze nigdy nie wiózł do Stettin.  "Czy wszystko jest gotowe do zaprzęgania?" - spytał autor planu.
„Musimy jeszcze przynieść siedzisko i worek na obrok (pasza). Tak też się stało, jeden powiesił nieodzowną lampę pod wozem, drugi przyniósł worek na obrok dla konia ze stodoły, trzeci powiesił kadź ze smarem na wozie, czwarty przyszedł z batem i kocem dla konia. I tak wszystko było gotowe, Strzelcy Wyborowi zeszli na dół i uciekli spoceni z ich wesołego placu budowy, aby podziwiać swoje dzieło z podwórza.
W ciemności nocy niewiele było widać, ale z wewnętrznym zadowoleniem opuścili podwórze weterana wojennego Iliusa.
Niedługo po zakończeniu ich pracy, stary wrócił z Binow. Było jeszcze ciemno, a weselne świętowanie wszystkich zmęczyło, więc nikt niczego - z tej historii  na dachu stodoły - nie zauważył. Ilius wyprzęgł  konie i położył się spać.
O 4tej wczesnym, sobotnim porankiem parobek wstał, aby nakarmić konie i przygotować wszystko do wyjazdu do Stettin. Gdy chciał już sprawdzić wóz okazało się, że ten zniknął. Przeszukał wszystkie kąty i zakamarki gospodarstwa,  jakby wóz mógł się tam znajdować. Aż wreszcie zaniepokoiło go niespokojne zachowanie bocianów, które nie chciały przyzwyczaić się do niewygodnego sąsiada - dyszla. Spojrzał w górę i zobaczył na stodole wspaniałość (którą zwykł był widywać na tej Boskiej ziemi)!
Bez zastanowienia pobiegł do swojego pana do domu, zapukał do drzwi izby i powiedział: „Nasz wóz zniknął z podwórza, wstawajcie!”
-„Tak, to gdzie się podział?” - zapytał zaspany Ilius. -"Nikt go przecież nie mógł wynieść.”
-„Tak”- powiedział robotnik . -„On stoi gotowy do zaprzęgania  na dachu stodoły.”
-„Czyś ty zwariował, czy też już o poranku jesteś pijany, co ci przyszło do głowy, aby takie żarty sobie ze mnie stroić !?”
- „Nie zwariowałem, ani nie jestem pijany, ale z tym wozem coś mi nie pasuje”. Poszedł więc znów na podwórze aby raz jeszcze przyjrzeć się tej historii.
Gdy stary Ilius wyszedł na podwórze,  zobaczył swoją furę z drewnem na dachu i powiedział z rękoma i oczami wzniesionymi ku niebu...
-„Sporo w swoim życiu widziałem i sporo przeszedłem, ale coś takiego nigdy jeszcze mi się nie przytrafiło. Tu musiał zadziałać diabeł."  Odwrócił się i wrócił do domu. Obudził wszystkich krzycząc ---„Wstawajcie, możecie zobaczyć coś niewiarygodnego, co w życiu nie powinno się wydarzyć."
I tak wszyscy stali na wpół odziani, boso, na podwórzu i przyglądali się dziełu diabła. W takich okolicznościach podróż do Stettin nie mogła się odbyć.  Nie trwało długo, a dziwna historia o stodole Iliusa znana była w całej wsi.
I tak co tylko mogło chodzić zgromadziło się na podwórzu i wszyscy patrzyli  na cudowne dzieło. Dzieci opowiedziały o sprawie nauczycielowi, ten zaś poszedł do Iliusa, a cała szkoła za nim.
Wszyscy we wsi byli wzburzeni, a cała historia obiegła połowę prowincji.
Prawda zawsze jednak wyjdzie na jaw...
Gdy już pierwszy gniew opadł stary Ilius jak wszyscy, którzy widzieli to dzieło, miał z tego swoją radość i nie chciał żeby wóz ściągać z dachu stodoły na dół.
Nikt nie wiedział, kto mógł mu zrobić ten dowcip. Nie podejrzewano o to Strzelców Wyborowych, bo myślano, że nie podołaliby tak ciężkiej pracy. Tak więc sprawcy czuli się bezpieczni i tydzień po tym - wóz stał nadal na dachu stodoły - zeszli się wieczorem na głównej ulicy (Dorfstrasse - ulica Topolowa).
Tam też spotkali świniopasa i nocnego stróża, który nie był bez winy, ponieważ po części o tym wiedział.
Chłopcy nie mogli sobie darować, aby nie podenerwować go kilkoma uwagami. Usłyszał to ktoś ze wsi, i dwa dni po tym, przybył do Jeseritz żandarm Gaglitz, który - jako były trębacz - był dalekim przyjacielem mojego ojca. Wyszukał on Strzelców Wyborowych jednego po drugim, aby wyciągnąć od nich informację, kto brał udział w tym podłym dowcipie.
Żaden z chłopaków nie chciał o tej sprawie ani trochę powiedzieć, wieczorem mój ojciec zawołał wuja do siebie i powiedział:
- „Jesteście w  tarapatach, stary Ilius mówił o ciężkim więzieniu i o takich rzeczach.  Gaglitz chce też pomóc, jeżeli mu się przyznacie, że to wy wnieśliście ten wóz na dach."
Następnego wieczora sprawcy przyszli razem do mojego ojca i mojej przyszłej matki i wszystko im wyznali ( była ona starsza od swojego brata i już od kilku lat była po ślubie z moim ojcem).
Niewiele dni później przybył Gaglitz i zostawił swojego konia u mojego ojca. Po tym jak złożył dłuższą wizytę sołtysowi, całe popołudnie był z moim ojcem u starego Iliusa. Wieczorem był znów u mojego ojca, a sprawcy musieli się przed nim stawić i opowiedzieć wszystko z detalami. Ku ich zdziwieniu żandarm rozkazał im teraz,  że muszą nauczyć się 2 pieśni, które przyniósł ojcu. Były to ulubione pieśni starego Iliusa:
„Schier dreißig Jahre bist Du alt” i „Ich hatt einen Kameraden”
("Masz prawie 30 lat" , "Miałem kompana" ).
Mój ojciec, z wykształcenia muzyk, ćwiczył z chłopakami pieśni na 4 głosy. Po kilku dniach żandarm przyszedł ponownie i gdy usłyszał jak wyśmienicie śpiewają te pieśni, ucieszył się i pomyślał „Chłopcy,  jeszcze raz uratuję was od stryczka”. Ale do mojego ojca powiedział :
-„Musimy działać ostrożnie, by poruszyć serce starego niedźwiedzia, żeby nie zaciągnął chłopaków przed sąd. Wiesz, że on jako stary weteran z 1815 r. nadal jest pod wrażeniem wszystkiego co wojskowe. Mam tu kilka pytań, każ chłopcom nauczyć się ich na pamięć.”
Tak więc dał tym hultajom kilka kartek i upomniał, aby nauczyli się wszystkiego pilnie i dobrze uważali, gdy zapyta ich o to przed starym Iliusem.
Nadszedł dzień wstydliwego przesłuchania. Chłopcy zostali wezwani na podwórze weterana wojennego.
Gdy tam przybyli zobaczyli w pokoju dobrze im znaną, świecącą się lampę i usłyszeli głos sołtysa Lenza oraz nowego nauczyciela Gramsa. Zostali wezwani do izby, gdzie zebrało się jeszcze więcej mieszkańców wsi, w tym mój ojciec. Na środku pokoju stał mocno wyprostowany stary Ilius, przyglądał się każdemu od góry do dołu. Ilius był dużym, mocno zbudowanym mężczyzną, ale tak dużego jeszcze nigdy go chłopcy nie widzieli, ponieważ zazwyczaj chodził lekko pochylony.
Zaczął przyciskać chłopców pytając dlaczego zrobili mu ten dowcip. Mój wuj odpowiedział przestraszony, jak też nauczył się od żandarma:
-„Chcieliśmy tylko zrobić sobie żart, z powodu Pana i żyda Levy - bo mieliśmy iść do lochu w Greifenhagen (Gryfino)”.
-„Żołnierze!"- szeptał mu do ucha jego sąsiad…
- "Tak"-  ciągnął dalej - " i dlatego, że gdybyśmy siedzieli w więzieniu, nie moglibyśmy być żołnierzami”.
- „Chcecie być żołnierzami ?"- spytał Ilius. Przyjaźniejszy wyraz pojawił się na jego surowej twarzy.
- „Tak, wszyscy 8 chłopa w jednej Kompanii !"- powiedział ponownie mój wuj, który nabrał trochę więcej odwagi. Atmosfera w pokoju  stała się nieco bardziej przyjazna, a weteran zapytał chłopców, jak oni wnieśli tak ciężki wóz na dach stodoły. A gdy chłopcy opowiedzieli, między słuchającymi zapanowała wielka radość.
-„Ein manoeuvre de force” (fortel życia) - powiedział Gaglitz, -"przed którym oficer szkolący mógłby zdejmować czapkę". Wydawało się, że także staremu Iliusowi taka odpowiedź sprawiła przyjemność.
Teraz żandarm zapytał nauczyciela, czy przez takie psoty chłopcy zaniedbali szkołę. Ten powiedział zaś, że w szkole nie są wcale tacy źli, tylko do śpiewania nie bardzo się nadają.  Żandarm pytał dalej o to, jak oni nazwali swój związek?
-„Scharfschützenkompagnie!" ( Kompania Strzelców Wyborowych).
Stary Ilius uśmiechnął się, gdy to usłyszał, a sprawcom było coraz lżej na sercu.
-„No a czego się nauczyliście o ojczyźnie, o takiej 7 letniej wojnie i wojnach wyzwoleńczych? Jeżeli chcecie być żołnierzami musicie znać powiedzonka starych Huzarów Zietena (generał kawalerii),  Huzarów Blüchera (książę pruski) i innych bohaterów. Powiedzcie mi więc coś o Huzarach."
 Huzarzy

 

Jeden z chłopców zaczął: - „Huzarzy Zietena gładzili się po brodzie i mówili z pełnym uśmiechem: My zrobimy wkrótce po naszemu manewry jesienne."
-"Kto więc powiedział wam, że nie możecie być żołnierzami, gdy byliście sądownie karani?" - spytał teraz Ilius.
Jeden ze stojących z tyłu wybuchnął słowami: -"Posterunkowy Gaglitz”
Stary Ilius popatrzył na Gaglitza oraz pozostałych panów i powiedział przyjaznym tonem: -"Gaglitz? To brzmi panowie tak, jakby posterunkowy spał z wami pod jednym kocem?"(jakbyście razem uknuli intrygę).
Wszyscy się śmiali.
-„Nie” - poprawił się blady ze strachu przez swoją głupią odpowiedź Schülk.- „Posterunkowy powiedział nam to dopiero dziś po południu."
-„Tak tak, no więc nie jest aż tak źle”- odrzekł stary wiarus przyjaźnie.
Przez ten incydent między panami "sędziami" zapanowała można powiedzieć przyjazna atmosfera.
-„Bardzo ładnie." rzekł Gaglitz. - "Kämmerling a co ty jako rodzony Prusak możesz nam powiedzieć?"
- "My Prusacy dajemy Królowi majątek i dobytek, a jeśli będzie trzeba, ostatnią kroplę krwi"
-"Bardzo pięknie" dało się słyszeć.
-"A co ty wiesz mój chłopcze ?"- zapytał zwrócony do Richtera.
-"Dla nas Prusaków nie ma odwrotu przed wrogiem. Zwycięstwo lub śmierć” - to była prawidłowa odpowiedź.
-„Brawo!"- ucieszył się stary weteran wojenny Gierke. Krecklow trzymając rękę w górze dodał: „Walczyłem chętnie dla Króla i za Rzeszę, ale niech Bóg da nam pokój.”
Wszystkich zdziwiły takie szybkie odpowiedzi, zwłaszcza nowego nauczyciela Gramsa. -"Pozwoli Pan Panie Gaglitz, że ja teraz zadam pytanie?"
-"Proszę" - odrzekł ten i pomyślał, że teraz to już jest w kropce...
Ale aby sprawić specjalną radość obu starym weteranom wojen wyzwoleńczych Iliusowi i Gierke, postawił następujące pytanie:
-„Czy któryś z was może mi powiedzieć, jak dalece sięgała ofiarność narodu pruskiego w latach 1813-1815 ?"
Mój wuj podniósł rękę wysoko i zawołał: -„Pruskie kobiety zaoferowały na ołtarzu ojczyzny własne włosy. Ja, gdy mój Król mnie wezwie, swoją krew."
Na to weszła stara Pani Ilius, która wszystkiemu przysłuchiwała się z córką Luise w pokoju obok  i pocałowała mojego wuja, a potem wyszła tak samo cicho jak przyszła.
Teraz ostatni już w kolejności powiedział: -„Chciałem aby już zapadła noc, albo żeby przybyli Prusacy, powiedział Wellington pod Belle Alliance (bitwa pod Waterloo 18 czerwca 1815)  grzmiały armaty Huzarów Blüchera za plecami Francuzów i armia wielkiego Napoleona została unicestwiona na zawsze."
-„Brawo, brawo!" - zawołał stary Ilius.
Tu właśnie wysłużył swój order i odznaczenie. Stary człowiek siedział na wielkim, rozkładanym stole, głowę krył w dłoniach. Grube łzy leciały mu po policzkach. Sprawiła to radość z rodzących się obrońców ojczyzny.
-„Przykro mi, że nie jesteście tak sumienni w śpiewie” - powiedział teraz Gaglitz. -"Gdy będziecie żołnierzami musicie śpiewać też żołnierskie pieśni."
-„Ale my je znamy!” - zawołał jeden z tych odważniejszych. I już śpiewali swoje pieśni.
„Ich hat einen Kameraden” (Miałem kompana) i  „Schier dreissig Jahre bist du alt” (Masz prawie 30 lat).
 Na cztery głosy i bezbłędnie. Śpiewali donośnymi  głosami, nawet nauczyciel niemniej był zdziwiony.
Stary Ilius wstał od stołu, oparł się o futrynę drzwi, za którymi siedziała jego żona i córka i zapłakał gorzko. Wszyscy w pokoju byli poruszeni.
Wtedy też Ilius powiedział:
- „Od bitwy pod Belle Alliance gdzie Wellington i nasz stary wiarus Blücher objęli się, nie było mi tak dobrze na sercu jak dziś. Zapał z jakim śpiewaliście wasze pieśni pozwala mi wierzyć, że gdy Francuz kiedyś znów napadnie nasz kraj, wy będziecie walczyć jak bohaterowie o swoją ojczyznę."
Gdy Blücher zobaczył przed sobą resztki naszego oddziału,  straciliśmy co 3 człowieka, uniósł się w siodle i powiedział:
-„Dziękuję wam dzieci, dobrze to zrobiliście. Nigdy wam tego nie zapomnę. Z takim oddziałem pokonam nawet samego diabła w piekle!"  "Wy bilibyście się nie gorzej."
Potem podszedł do Gaglitza i powiedział:
-„Gaglitz, mój kochany Panie Gaglitz, ależ mi Pan dziś sprawił radość. To Pana dzieło, kochany dobry człowieku"
-„Za pieśni muszą podziękować mojemu przyjacielowi Wilhelmowi Kostmannowi. On ich wyuczył i tak poprowadził ostatni atak na stare serce weterana. Jest już ono przecież teraz zdobyte.”
-„O,o dzieci, wszystko jest wybaczone i zapomniane. Wóz powinien teraz jeszcze długo stać na dachu stodoły, aż do czasu, gdy rodzina bocianów na moim dachu znów będzie miała zajęcie..."- podszedł przy tym do mojego ojca i powiedział: -„ i przyniesie tobie trzeciego chłopaka, ale ten musi zostać kapelmistrzem.”
Wóz nie stał długo na dachu stodoły, bo niedługo po tym mojemu ojcu urodził się trzeci syn i to byłem właśnie ja (Ferdinand Kostmann).
Pierwsze życzenia: "Serdeczne życzenia szczęścia dla nowego obywatela świata i kapelmistrza!”  przyszły od starego Iliusa.



dom Ferdinanda Kostmanna w Jeseritz (Waldschlößchen)
das Haus von Ferdinand Kostmann in Jeseritz


 
 
 
 
 






link do poprzedniego artykułu o Ferdinandzie Kostmannie





"Die Geschichte des Stabstrompeters Kostmann"
WILH-KOTZDE, Mainz Verlag 1910

Ferdinand Kostmann (geb. 09.10.1847 r. - ges. 04.07.1930 r.)





Vor dem Militärdienst spielte er mit seinen Söhnen in den umliegenden Dörfern  Musik, um  damit Geld zu verdienen. (davon hat er einige Häuser und viel Land in Jeseritz gekauft).  Danach  hat er eine militärische Karriere als Trompeter gemacht.

Das Buch "Die Geschichte des Stabstrompeters Kostmann" erzählt die Geschichten vor seinem Geburt, Jugendjahre in Jeseritz und was er danach als Soldat und Kapellmeister erlebte (Kampagne gegen Frankreich 1870/71).  Er trat in die Reihen der Husaren in Stolp (Słupsk) und beteiligte sich an der französischen Kampagne. 1871 ist er nach  Stolp zurückgekommen. Später diente er als Stabstrompeter bei den Zietenhusaren in Rathenow.

 Aus  gesundheitlichen Gründen ist er  im Jahr 1893 aus der Armee ausgetreten und 1913/14 ließ er ein Haus neben der Kellerbecker Mühle (Mühle Jezierzyce-Kłobucko) bauen. Das war genau das "Waldschlösschen" auch „Heideschlösschen“ genannt.  Das Haus hatte ein kleines Turm; und somit auch einen  herrlichen Ausblick nach Jeseritz. Die Musik schallte in die ganze Umgebung wenn er auf diesem Turm seine Trompete spielte.






















Artikle von Ferdinand Kostmann


Waldschlößchen - Heideschlößchen, tu mieszkał Ferdinand Kostmann
 

 
 

 

 


1 komentarz:

  1. link do poprzedniego artykułu o Ferdinandzie Kostmannie




    http://jezierzyce242.blogspot.com/2012/03/historia-trebacza-sztabowego-kostmanna.html

    OdpowiedzUsuń