wtorek, 24 grudnia 2013

Wspomnienia Ruth z Kellerbecker Mühle, Erinnerungen

Kilka historyjek z dzieciństwa Ruth, córki właścicieli młyna - Kellerbecker Mühle w Jeseritz.

siostry Christa i Ruth
w szkole 1936


Na zdjęciu stoją Max i Erna Schlecht, siedzi babcia Auguste (z domu Lange), a na jej kolanach mała Ruth Schlecht
1929 r.



Złamana noga

Było to na 6 tygodni przed rozpoczęciem nauki w  szkole  podstawowej w Jeseritz, dzieci uczył wtedy nauczyciel Grützmacher. Była zima, śnieg, w tamtych czasach rok szkolny zaczynał się 1go kwietnia!

Mój przyjaciel, pies Rolf nie pozwalał bym zaprzęgła go do moich sanek. Chociaż miał piękną uprząż, nie miał zwyczajnie ochoty, wolał iść na spacer. Goniłam go i chciałam  złapać za obrożę, uderzyłam niestety prawą nogą w płozę sanek - strasznie bolało - kość piszczelowa złamana…gips…i nici ze szkoły.

Zaczęłam naukę dopiero 6 tygodni później niż inne dzieci rozpoczynające wówczas rok szkolny. Uczyłam się ponownie chodzić  opierając się jedną ręką o stół, a w drugiej trzymając  laskę.

I tak do przodu….


 Jeseritz, z prawej nauczyciel Grützmacher przed szkołą


 dzieci przed szkołą około1912


Tabs – pies mojego taty Maxa

Pies mojego taty Tabs nocą spał w korytarzu i bardzo dobrze strzegł nas wszystkich.

Pewnego dnia, przybyli do młyna myśliwi po polowaniu z nagonką, często tu bywali polując na dziki i sarny. Chcieli jeszcze coś zjeść i wypić. Mój ojciec mówił im, by odesłali psy i broń do domów, ale niektórzy tego nie zrobili.

Tabs został zamknięty i słyszał ze swojej kryjówki hałasy. W jakiś sposób udało mu się uwolnić z zamknięcia. W normalnych warunkach był bardzo spokojny, ale jak to  - on w zamknięciu, a inne psy w domu!? Tak nie można… Korzystając z zamieszania przedarł się pomiędzy nogami myśliwych, przez uchylone drzwi wpadł do restauracji i zaczęła się walka z ich psami. Trwała ona do czasu, aż mój tata i ja rozdzieliliśmy je,  chlustając na nie wodą  z wiadra. Dostałam niezłą burę za to, że nie upilnowałam psa.

Było sporo nerwów i pracy, a Tabs patrzył smutno -  „przecież ja nie mogłem  tylko znieść tych innych psów”. Szkoda naczyń i jedzenia, ale Tabs pokazał, że jest najlepszy i inni nie mają tu czego szukać! „Dajcie mi miskę mleka!”


 Max Schlecht,Kellerbecker Mühle

 



Mój porzyjaciel Siwek.


Moim  przyjacielem był nasz koń Siwek.  Jak pięknie było jechać jednokonnym powozem (Dogkart)  z dwoma wielkimi, czerwonymi kołami, czarnym  kadłubem i zaprzężonym do niego  Siwkiem.  Jeździło  się do dziadków w Belkow ( Bielkowo, rodzice mojej mamy Lange) lub do cioci i wujka w Hohenkrug (Płonia).  Lejce były tak długie , że tata bał się o mnie, czy uda mi się samej powozić Siwkiem, ale dawałam radę.  Woźnica Bruno (później Kazimir) miał do mnie zaufanie i pozwalał mi powozić.

Pewnego dnia stało się coś całkiem innego. Bruno przyprowadził Siwka  bez powozu, trzymając za uzdę zabrał go z podwórza. Poszłam za nim  z małym kijem, aż nagle Bruno powiedział, żebym wróciła  do domu, bo  Siwek dostanie nowe podkowy…

Niestety ja wiedziałam, że do  tego zawsze potrzebny był także powóz. Strasznie płakałam, bo zrozumiałam, że mój Siwek będzie zabity….Nawet dziś boli mnie,  gdy o tym myślę…

 
Ruth i Christa z Siwkiem
 
 
 
Kellerbecker Mühle

 

Wilcze jagody

Do Kellerbecker Mühle przyjechali w odwiedziny znajomi , w tym dwaj chłopcy.  Bawiłam się  z nimi na huśtawce, z zegarkiem biegaliśmy i zatrzymywaliśmy się  - kto dalej dobiegnie w określonym czasie. 

Rozmawialiśmy tak ogólnie o tym, co działo się w szkole. Chłopcy chodzili do szkoły w Stargardzie. Nie jeżdżono wówczas samochodem, więc człowiek skazany był raczej na pociągi.

Starsi poszli do lasu pooddychać trochę świeżym powietrzem, a moja młodsza siostra Christa została z nimi, później pobiegła do domu,  żeby pozbierać maliny i jagody za  stajnią. Rosły  tam także wilcze jagody, których niestety trochę  zjadła, a  było to przecież zabronione

Jeszcze tego samego wieczoru mocno zachorowała  i  nikt nie był w stanie wytłumaczyć,  co się stało. Jak  trucizna dostała się do organizmu?  W końcu jedna z pań będących w gościnie powiedziała, że może zjadła wilcze jagody z tych krzaków?

Rodzice  pojechali z nią szybko  do szpitala w Stettin (Szczecin)  i na całe szczęście wyzdrowiała. Christa nigdy nie przyznała się oczywiście do tego co zrobiła…


Christa i Ruth
 

Baran Fritzchen

Nasz baran o imieniu Fritzchen był zawsze miły ale i podstępny… Pewnego dnia uciekł z zagrody i pobiegł na tyły domu. Zobaczył swoje odbicie w szklanych drzwiach i buuuum ….. już było po nich…. Rozbił je i stanął zdziwiony w kuchni…

Poza tym mój tata musiał zawsze uważać,  bo baran  chętnie uderzał go z tyłu  w nogi pod kolanem. Upadek gwarantowany! Za to ja  mogłam z nim chodzić na spacer jak z psem - tylko nikt nie mógł za blisko podchodzić.


 

 
Motocykl taty

Mój tata Max jeździł w tamtych czasach ciężkim motocyklem z przyczepką.  Gdy  jechał nad Wendschen See (Staw Wielecki), który by ł naszą własnością, mogłam z siostrą podjechać z nim kawałek.  Ja siedziałam na tylnym siedzeniu, a moja siostra Christa na chłodnicy. Jazda była wówczas oczywiście powolna, ale sprawiała nam ogromną radość.

Tata łowił w stawie ryby, zastawiał sieci. Ryby przydawały się  do jedzenia dla nas, jak i do naszej restauracji dla gości. Czekałyśmy wówczas na jego powrót na stacyjce kolejowej Kellerbeck, gdy wracał zabierał nas z powrotem do młyna.

Kiedyś próbowałam nawet odpalić ten  motocykl (nie pamiętam marki), ale mi się nie udało – na szczęście był wyłączony i zabezpieczony. Tata znał dobrze swoją córeczkę Ruth. Wszystko sprawdzić, zbadać, jak to działa….zachowywałam się wtedy bardziej jak chłopak aniżeli dziewczynka…  Dziewczynki były wówczas skromne i grzeczne, a ja miałam zawsze figle w głowie. Chciałam wszystko posprawdzać, ciekawość była ogromna.

Wendschen See, Staw Wielecki
   

Stacyjka Kellerbecker Mühle
 


Urodziny

Bardzo miło wspominam także przyjęcia urodzinowe.  Zawsze było bardzo dużo smakołyków np. ciasto z kruszonką, jabłecznik, wafle, babka piaskowa, ciasto ze śliwkami i oczywiście tort z truskawkami i z dużą ilością bitej śmietany.  Do rozpoczęcia wojny było także kakao, lemoniada Waldmeister” (marzanka wonna) (z małą ilością gazu, szklane, zielone butelki), czy też oranżadka cytrynowa w proszku (z torebki), cała masa mleka i soku malinowego. Były też pyszny chleb, kiełbaski, szynka, metka, ser…. były zabawy na huśtawce, graliśmy w piłkę nożną i ręczną.
Och jakie byłyśmy szczęśliwe. Koleżanka Hilde do dziś zachwala  przyjęcia urodzinowe, jakie wyprawiała moja mama Erna - wszystko co mama przygotowywała, zwłaszcza  sałatkę ziemniaczaną (Kartoffelsalat).         

Wspominam chętnie próbowanie  pysznej śmietany, która powstawała, gdy świeżo udojone  mleko płynęło przez urządzenie zwane wirówką.  Moja mama nie była tym zachwycona.  
Albo gdy robiłam kuzynce chleb ze smalcem – kroiłam chleb maszyną do krojenia i dokładnie smarowałam smalcem. Obok maszyny i chlebaka stał wielki brązowy  garnek, naturalnie stała tam też sól.  Nie mogła ona  jeść smalcu, ponieważ była zbyt gruba.

Trwało to aż do czasu, gdy poszłam do szkoły w Stettin, była to  Elisabeth Schule przy Hakenterrasse  (Wały Chrobrego).  Tam wszystko wyglądało już  inaczej. Musiałam jeździć kolejką Neumark – Finkenwalde (Stare Czarnowo – Szczecin Zdroje)  i dalej koleją miejską, która jechała  czasami aż do Stolp (Słupsk) lub do Königsberg (Królewiec) w Prusach Wschodnich,  przejeżdżając przez tereny polskie.
 


Pfingsten – Zielone Świątki

W czasie Zielonych Świątek (Pfingsten)  zrywane  gałązki brzozy wstawiane były w puszkach po konserwach przed drzwiami domów, wieszano je także w domu na lampie, żeby nie uderzył w nie piorun – taki  zwyczaj. Burze były zawsze bardzo intensywne. Lubiliśmy także grę  w "Murmel", która polegała na tym, że kolorowe, szklane kule toczyło  się w taki sposób, by wpadły do dziur wykopanych w ziemi.  Grano także w "Humpel" (Klasy) czyli rysowano na ziemi pola, po których skakano w odpowiedni sposób.
 Bardzo chętnie graliśmy w piłkę,  odbijanie piłki o ścianę ( kolanko - z przyklękaniem, gdy ktoś skusił), odbijanie głową, było tak wiele możliwości...

Już wtedy marzyłam sobie jak to będzie, gdy będę dorosła i będę piec ciasto z kruszonką,  ciasto śliwkowe,  mięso + ryby + warzywa i owoce, pyszne  potrawy z jabłek, przynosić je na stół….. Nie zapominajmy o gotowaniu powideł śliwkowych!
Ale tym czego nie za bardzo lubiłam robić ze swoją siostrą, było  łapanie perliczek i zanoszenie ich do obory (stajni). Było to dość trudne, bo często  fruwały one  na wysokie drzewa i krzaki no i chętniej tam sobie siedziały. Robiły nieprawdopodobne rzeczy. Zdarzało się czasami, że podstępny lis porywał kurczaki, pisklęta kaczek i kur. Trzeba było uważać...

To było piękne dzieciństwo,  aż do 1937 roku,  gdy poszłam do szkoły do Stettin (Elizabeth Schule). Miałam mniej czasu poza feriami, a potem wybuchła wojna....Miałam zaledwie 12 lat, wszystko się zmieniło.... Na początku 1945 roku musieliśmy opuściliścić nasze rodzinne Kellerbecker Mühle.
W kwietniu skończyłam wówczas właśnie 18 lat.  Wylądowaliśmy w Nindorf ,  a do dziś mieszkam  w Heide (okolice Hamburga).

Ruth H. geb. Schlecht

Das Leben kann  schön sein, allein im Herzen Sonnenschein

Vielen Dank Ruth!!! Ich hoffe wir treffen uns bald in Jeseritz :-)
JANUSZ242

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz