"Geschichte und Geschichten aus Jeseritz - Unvergessene Heimat"
Historia i opowieści z Jeseritz (Jezierzyce) - Niezapomniana Ojczyzna.
Właśnie dziś, 5go marca mija 70 lat
od dnia, w którym mieszkańcy Jeseritz (Jezierzyce) musieli opuścić swoje
rodzinne domy uciekając przed nadciągającymi wojskami wyzwalającymi Europę od
okrutnej wojny...
Najmłodszy z nich urodzony w domu, w
którym po wojnie ja mieszkałem, miał zaledwie kilka dni. Niedawno obchodził
więc swoje 70te urodziny.
Każda wojna jest zła i zasługuje na
potępienie, można jedynie zrozumieć ból i tęsknotę za rodzinnymi stronami, bo
nasi dziadkowie i ojcowie przeżywali taki sam ból, opuszczając rodzinne, piękne
Kresy. Ta wojna przyniosła wiele zła.
Dziś najmłodsi mieszkańcy Jeseritz
mają więc po 70 lat, najstarsi już prawie 90, wielu znajomych dawno odeszło...
Pamiętam jak się poznaliśmy i
zaprzyjaźniliśmy. Pamiętam spotkania i rozmowy, wspomnienia radosnej i bolesnej
przeszłości...Pamiętam ich pomocną dłoń w trudnych dla nas czasach i to, że
jako nieliczni pomogli w zgromadzeniu ogromnej ilości materiałów na temat
naszej wspólnej Ojczyzny.
Wally, Rita, Ruth, Günther, Arno, Eckhard,
Egon ...i wielu innych
Dziękuję i pozdrawiam serdecznie.
Życzę Wam dużo zdrowia i tego byśmy niedługo spotkali się razem w Jezierzycach.
Dziękuję Przyjaciele !
Nigdy więcej wojny !! Nie wieder Krieg !! No more war !!
Genau heute, vor 70 Jahren, am 5. März mussten die Jeseritzer ihre Häuser in Jeseritz verlassen. Als sie
flohen, der jüngste von ihnen war
erst ein paar Tage jung (er hat in dem
Haus gewohnt, wo auch ich nach dem Krieg gewohnt habe – Dorfstrasse 16). Vor
kurzem feierte er also seinen 70ten
Geburtstag.
Jeder Krieg ist böse und verdient Verurteilung
, jedoch man kann den Schmerz und Sehnsucht für die Heimat verstehen, weil
unsere Großeltern und die Väter den gleichen Schmerz erlebt haben, als sie ihre
Heimat wegen der Russen verlassen
mussten.
Heute sind die jüngsten Bewohner von
Jeseritz also mindestens 70 Jahre
alt, die ältesten fast 90. Viele Freunde haben uns leider
bereits verlassen...hier kam jetzt die Armee, die Europa vom grausamen Krieg
befreit hat.
Ich erinnere mich noch, als wir uns kennengelernt haben, und als wir
Freunde geworden sind. Ich erinnere mich an alle unseren Treffen und Gespräche über schöne und schmerzhafte Vergangenheit...Ich erinnere
mich an Ihre Hilfe, in den für uns schwierigen Zeiten und das ihr die jenigen wart, mit der
Sammlung von Materialien, unserer
gemeinsamen Heimat geholfen habt.
Wally, Rita, Ruth, Günther, Arno,
Eckhard, Egon und viele Anderen...
Vielen Dank und liebe Grüße an Euch alle. Ich
wünsche Euch viel Gesundheit und das wir
uns bald wieder in Jeseritz zusammen treffen! Danke Freunde !
Poniżej cz. 5 - końcowe fragmenty książki Arno Grundmann'a z 1991
"Geschichte und Geschichten aus
Jeseritz - Unvergessene Heimat"
Historia i opowieści z Jeseritz
(Jezierzyce) - Niezapomniana Ojczyzna.
5 lutego 1945 roku moja jednostka
Luftwaffe przy przekwaterowaniu do Danii
zatrzymała się na kilka godzin postoju w Altdamm (Dąbie). Nie
zastanawiając się długo pojechałem autostopem do Jeseritz i byłem godzinę w
domu rodziców, w którym przebywali także krewni (po bombardowaniach) oraz
zakwaterowani członkowie SS.
Wóz przygotowany już do ucieczki stał w stodole. Tata
opowiadał, że zostali przeszkoleni przez
Volkssturm do używania broni,
Karl Wittenhagen był szkoleniowcem.
Musiałem szybko wracać do Altdamm,
przy pożegnaniu miałem „kluchy w gardle” i myślałem „czy się jeszcze kiedyś
zobaczymy?”.
Pod koniec lutego nadchodziły już z okolic Stargardu i Pyrzyc
odgłosy wystrzałów (armat). Wielu
mieszkańców, tych „zbombardowanych” i rodzimych,
odjechało już koleją z niewielkim
bagażem do Stettin i dalej, czasami do krewnych. Na cmentarzu w Jeseritz pochowano jeszcze 7 poległych w okolicy członków SS.
Norbert Behnke urodził się 26 lutego
w domu swoich rodziców (Dorfstr16 - dziś Topolowa 17 ). To były ostatnie
narodziny mieszkańca Jeseritz w rodzinnej miejscowości.
3 marca Reinhold Bähr ubił jeszcze 3
świnie przed gospodarstwami
Deutschkämmer i Grundmann'ów (przy Dorfstrasse - Topolowa). Mięso mogło
być później (w Passewalk) pocięte i
podzielone pomiędzy uczestników wędrówki („Treck” - kolumna,exodus). 4 marca
wielu mieszkańców odjechało koleją,
ponieważ fornt był już niepokojąco blisko. (Pociągiem wyjechał np. Günther z rodziną)
Krowy wypuszczone z obór przez
rolników z okolic Pyritzer Weizacker (Pyrzyce), biegały po wsi i były
łapane np. w parku (Gollnow und Sohn). Ludzie uciekali z wielu innych wsi. U nas w
szopie zakopywano jeszcze szybko dobrą zastawę stołową, którą chcieliśmy
później po powrocie odnaleźć.
(po wojnie podobnie jak w wielu
innych przypadkach zostały znalezione jedynie 2 małe naczynia, ktoś skutecznie odnajdywał i wykopywał
te "skarby", tak samo było w gospodarstwie obok, gdzie skrzynię zakopano w
oborze...).
Ucieczka.
Noc 5 marca (1945 r.) dla
Jeseritz oznaczała: „o 6:30
powinniśmy ruszyć w kierunku
Altdamm!”.
Teraz wszystko musiało się odbywać
bardzo szybko. Krowy stały oporządzone w
oborze, a konie już zaprzężone. Nasza 82
letnia babcia z małymi Hildegardą i Hartmutem trafili na wóz. Reinhard był woźnicą,
ojciec szedł obok, a matka miała swój
rower.
Dziadek Behnke w wieku 80 lat i jego
synowa Else, która dopiero co urodziła,
ruszyli w drogę pieszo. Gdy nie dawali już dalej rady (przy
„Sandprister”) i zabrakło sił, dziadek Behnke trafił na wóz do babci Grundmann, a Else Behnke
trafiła do Reinholda Rehmera.
Jeden po drugim wozy opuszczały
wioskę, ale nie wszyscy, którzy tak długo wytrwali mogli jechać furmanką.
Rowerem, z wózkiem ręcznym, wózkiem dziecięcym lub tylko z plecakiem zmierzali
pieszo w nieznanym kierunku.
Specjalnego wyczynu dokonała
rodzina Behnke, bo 7 dniowego Norberta mama zapakowała do kosza na pranie
(bielizny), który postawiono na
drewnianym wózku, ojciec Paul pchał go drogami do przodu dzień po dniu.
Mieszkańcy Jeseritz byli teraz uciekinierami (uchodźcami).
Uciekali przed nadchodzącym frontem i
uciekali przede wszystkim przed ruskimi żołnierzami.
Dziś mówi się jedynie o wypędzonych
(przesiedlonych), to nie było wypędzenie, to była ucieczka.
Ucieczka (kolumna)
Pierwszego dnia uciekinierzy dotarli
do Stettin-Scheune (Szczecin – Gumieńce). Na moście nad rzeką Odrą było
dramatycznie, gdy oficerowie wyciągnęli z kolumny kilku mężczyzn i chcieli ich
wysłać na front. Dzięki Bogu wszystko poszło dobrze. Na Gumieńcach
przenocowano w szkole i następnego dnia wyruszono dalej. Prowadzącym kolumnę był
Max Käding. Za wydawanie kartek żywnościowych
i wyżywienie odpowiedzialny był Oskar Grabs, a za jedzenie
dla koni mój ojciec (Otto Grundmann).
Podczas jazdy należało utrzymywać
pomiędzy wozami odległość min 80 metrów, ponieważ narażeni byliśmy na naloty. Tak
też trwało to dalej, często bocznymi odcinkami/drogami przez Vorpommern i
Meklenburgię. Dziennie około 20 – 25 km.
Dla starszych uczestników marszu
zazwyczaj były przygotowane kwatery w domach, wszyscy inni nocowali w szkołach,
stodołach, stajniach. Z wyżywieniem szło
jako tako. W niektórych miastach na uciekinierów czekały pomocnice z Czerwonego Krzyża z zupą (kuchnia
wojskowa). Oskar Grabs mógł nadal rozdzielić wystarczająco dużo kartek żywnościowych.
Dziś
jeszcze - 46 lat po ucieczce (pisano w 91r) trudno jest mi
zrozumieć na jaki wysiłek wystawieni
byli zwłaszcza ci starsi i chorzy uczestnicy
marszu, jazdy, w trakcie noclegów i nalotów.
Niektórzy z uciekinierów zawrócili do
Jeseritz – trudno nam ocenić, co musieli wycierpieć i znieść wśród rosyjskiego i polskiego panowania…
Zmiana wózka
W Passewalk rodzina Behnke zamieniła
pchany dotąd zwykły wózek na wózek dziecięcy (marka Brennabor). Zdobyto też
mały wóz konny, który przyłączono do wozu Grundmannów zamiast ręcznego wózka.
Odtąd wózek dziecięcy stał więc na wozie lub był pchany. Matce Behnke i
niemowlakowi Norbertowi wiodło się stosunkowo dobrze.
W niektóre dni wśród mieszkańców
Jeseritz panowała ciężka atmosfera (nastrój). Wówczas Paul Hahnfeld rozweselał
niektóre rodziny swoimi gadkami. Mimo wszystko uciekinierom trochę sprzyjało
szczęście. Ponieważ pogoda w marcu była dość łagodna, nikt nie marzł za bardzo.
W przydrożnych rowach zieleniła się już pierwsza trawa, więc konie mogły pożywić się tu i ówdzie.
Alfred Eichhorst, Julius Grundmann i
Gertrud Grundmann odłączyli się ze swoim wozem od kolumny w Meklenburgii i pojechali do krewnych, u
których chcieli zostać. Cała reszta uciekinierów podążała daklej w kierunku
Schleswig-Holstein. Jako cel podano
miasto Meldorf w pobliżu Nordsee (Morze Północne). Mieszkańcy Jeseritz
nigdy dotąd nie słyszeli o tym mieście w Południowym-Dithmarschen.
Chrzest Norberta Behnke
Pod koniec marca pochód dotarł do wsi
Berkenthin w pobliżu Ratzeburg. Nasza rodzina wyruszyła z domu z 3 końmi, tu
jednak jeden z nich zachorował. „Fuchs” (lis) który do tej pory dzielnie
ciągnął, złapał zapalenie płuc i musiał zająć się nim weterynarz. Zdechł on po tygodniu i jak to chciał
przypadek został pochowany przy dźwiękach kościelnego dzwonu.
Tego dnia , a był 1 kwietnia, Norbert
Behnke został ochrzczony w mieście Berkenthin.
Chrzestnymi zostali jego brat Alfred i moi rodzice, Otto i Meta
Grundmann. Reinhold Rehmer i Artur Ringert odbili na Niebüll.
Gustav Ringert wcześniejszy,
długoletni sołtys zmarł właśnie 21 marca i został pochowany w Techenthin przy
Goldberger See (jezioro).
Główna kolumna bez większych
przystanków jechała dalej w kierunku Meldorf i Neumünster, Bargstedt, Gokels i
Albersdorf. Po drodze dowiadywano się w punktach kontrolnych do
jakich wsi mieli być przydzieleni mieszkańcy Jeseritz.
Niektóre konie były już na tyle
wyczerpane, że ich właściciele niechętnie jechali dalej. Rodzina Linde
została w Neuenfähre, Hilgendorfs w Wrohm a Krecklows w Ostrohe. Uczestnicy
głównej grupy spędzili noc z 8 go na 9 go kwietna w Tensbüttel.
U celu
Teraz rozdzielono się na różne wioski:
Dellbrück, Bargenstedt, Farnewinkel i Nindorf. Rodziny przydzielone do
Wolmersdorf otrzymały jeszcze raz 10 kwietnia swoje zakwaterowanie na
nocleg w stodole w Wolmersdorf.
Zaprzęg z rodziną Grundmann i Behnke
jechał z opóźnieniem tą samą drogą, którą obrał główny marsz. W Haale
zachorował drugi koń – jeszcze całkiem młody – miał zapalenie mięśnia. Koń ten musiał zostać u jednego z
rolników. Mój ojciec też tam został, aby weterynarza zajął się jego koniem. Ponieważ
wozy nie mogły być ciągnięte jdynie przez jednego konia „siwka”, były one
podpinane od miejsca do miejsca do innych koni lub ciągnika.
Ostatni nocleg miał miejsce w
restauracji Grünenthal. Od tego miejsca
spóźnialskich odebrał Wolmersdorski rolnik Funk i zabrał ich do
Wolmersdorf - był 26 kwietnia. Gdy jechali przez Dellbrück, stali tam inni
uciekinierzy z Jeseritz Herman Klein, Fritz Kinder i Paul Hahnfeld. Na polu
musieli przygotować okopy. Paul zawołał z ironią „ tu mamy bronić Niemieckiej
Rzeszy”
Mój ojciec musiał zostawić swojego
konia w Haale, ponieważ ten jeszcze długo chorował. Przybył on do Wolmersdorf
kilka tygodni później. „Treck”- pochód z
Jeseritz był u celu.
Jako uciekinierzy w
Süderdithmarschen.
Wszystkie noclegi poszczególnych
rodzin uciekinierów były przygotowane, tak dobrze to szło. W Wolmersdorf
niektórych mieszkańców Jeseritz przyjął specjalny ośrodek młodzieżowy. Ponieważ
do wsi przybyli już także uciekinierzy z Prus Wschodnich ciężko było z noclegiem dla przybyłych na samym końcu
rodzin Behnke i Grundmann.
W ośrodku, który kupił Nico Möller z
Hamburga były jeszcze wolne 2 pokoje i kuchnia. Do jednego pokoju wprowadziła
się rodzina Behnke z 7 osobami a do drugiego rodzina Grundmann z 6 ma osobami.
Podobnie działo się we wszystkich domach. Dokonywano pierwszych formalności,
meldunków, odbiorów kart żywnościowych itp.
W Wolmersdorf było w tym czasie dużo
żołnierzy, którzy tak naprawdę czekali także na koniec wojny. 8 maja wreszcie
to nastąpiło! II Wojna Światowa została
zakończona. Wśród wielu uciekinierów zakiełkowała teraz nadzieja, kiedy wracamy
do starej Ojczyzny?
Byli mieszkańcy Jeseritz zostali
zakwaterowani w wioskach w okręgu Meldorf. Spotykali się przy okazji
zaopatrzenia i mogli sobie nawzajem od serca opowiadać o swoich zmartwieniach i
potrzebach.
Wioski leżały niedaleko siebie, można
więc było się odwiedzać. Wielką zaletą było dla nich to, że prawie wszyscy
starsi mogli rozmawiać między sobą w ojczystym "Plattdeutsch"
(dialekt).
W większości przypadków kontakt
pomiędzy miejscowymi a przybyszami z Jeseritz przebiegał bez problemów.
Późniejszy burmistrz Heinrich Lübke powiedział kiedyś: „To dobrze, że my
uciekinierzy znamy Plattdeutsch".
Angielscy okupanci przybyli do
Meldorf i wprowadzono godzinę nocną. Ale
poza tym wszystko przebiegało spokojnie. Niemieckie oddziały zostały
rozwiązane i pierwsi żołnierze z
Jeseritz odnajdywali swoje rodziny w Dithmarschen.
Rodzina znów razem
Mój brat Siegfried wrócił z
przymusowej pracy i przez przypadek trafił na naszą rodzinę w Welmsdorf już w
lipcu. Ponieważ teraz mieliśmy już poważne problemy z miejscami do spania, Siegfried spał na 3
krzesłach ustawionych obok łóżka. A ja byłem zakwaterowany na stole kuchennym.
Po 4 tygodniach rodzina Behnke otrzymała inne zakwaterowanie i nasza sytuacja
także się polepszyła.
Dla wszystkich ludzi którzy przybyli teraz
do Schleswig- Holstein było mało, lub nie było wcale pracy. Wielu pomagało u
rolników, u których mieszkali lub u których zostawili swoje konie, ponieważ tu najprędzej można było dostać coś
do jedzenia.
Mój ojciec jeździł swoim zaprzęgiem,
woził drzewo z Krumstedter Viert do Meldorf oraz okolic i w ten sposób zarabiał
pieniądze. Zbieraliśmy kłosy zbóż, wełnę owiec z płotów z drutów kolczastych i
gotowaliśmy syrop w kuchni polowej...
Uniform Wehrmachtu, który się
przywiozło ze sobą, nadal trzeba było nosić bo w czasie ucieczki nie było
żadnych innych ubrań. Musiał być
zafarbowany i obszyty innymi guzikami. Likwidowano wszystko co było
nazi. Mógłbym o tym jeszcze wiele pisać. Wówczas wiele drobiazgów przepoczwarzało
się czasami w wielkie problemy.
Młodzież odnajduje się
Życie toczyło się dalej, zawierano
kontakty między miejscowymi i przybyszami (uciekinierami). Tworzyły się
przyjaźnie, które trwają do dziś. Najłatwiej było młodym, szliśmy razem na
zabawy, przedstawienia teatralne, bale maskowe i w wioskach na tańce. Wszystkie
te okazje szybko zbliżały do siebie ludzi. Wielu, czy to miejscowi czy też
uciekinierzy, poznawało się w Wolmersdorf, Nindorf, Bargenstedt, i Meldorf i
później zawierało związki na całe życie.
Wspaniałe zabawy świętowaliśmy
wówczas własnej roboty pędzoną wódką (Rubenschnaps). Do dziś mówi się przy
wesołych okazjach „ Pamiętasz wtedy u Karla na gospodarstwie…”
W Bargenstedt u Grete i Herberta
Klawiter pojawiło się już potomstwo.
Skąd tu teraz wziąć wózek dziecięcy? Przypomniano sobie o wózku rodziny Behnke,
tym z Pasewalk „marki Brennabor”, w którym dobrze dorastał Norbert.
Herbert zbudował beczkę do peklowania
… zamiana była idelana. W
tym Brennabor'ze swój pierwszy dom znalazło jeszcze więcej dzieci…4ka. 2ka z
rodziny Klawiter i 2ka od Hilde i
Alberta Kinder.
(...)
Później Arno poznał jeszcze na jednej z
zabaw swoją przyszłą żonę Gertrud (niedawno odeszła), zamieszkał w swoim nowym
domu w Heide i tam też mieszka do dziś. Często odwiedzał Jezierzyce, pierwszy
raz w 1973 r… teraz już trudniej tu przyjechać, przy 90ce zdrowie nie pozwala
na tak długie podróże.
Co roku (głównie w Meldorf) organizowano
spotkania dawnych mieszkańców Jeseritz, ale jest ich już niewielu, a młodzi nie
są zainteresowani rozpamiętywaniem historii. Mimo to w maju 2015 r. zaplanowano
już kolejne spotkanie mieszkańców Jeseritz. Niesamowite.
Wczoraj rozmawiałem telefonicznie z
Arno, Ritą, Ruth i Güntherem - wszyscy
pamiętają swoje ojczyste Jeseritz i ze smutkiem wspominają te straszne czasy.
Dzięki nim otrzymałem wiele materiałów, wspomnień z ich dawnej ojczyzny.
Zobaczyłem ją ich oczami....dziękuję.
Nigdy więcej wojny!
Jezierzyce zostały zdobyte przez jednostki 47 Armii 1 Frontu Białoruskiego w dniu 9 marca 1945 roku.
Wyruszyli z Jeseritz 05.03.1945 r dotarli do Wolmersdorf 09.04.1945 r.
Jeseritz 05.03.1945 r
Otrzymałem właśnie od córki Rity (dawna mieszkanka Jeseritz, dom przy Dorfstr. 16 vel Topolowa 17) pamiątkę po jej mamie. Aż łezka zakręciła się w oku, bo jest to mała walizeczka, którą Rita zabrała ze sobą, z ubrankami do przebrania, w drogę gdy uciekali ze wsi przed nadciągającymi wojskami rosyjskimi.. Wyruszyli w dniu 5 marca 1945 roku... z tego co pamiętam szli pieszo około miesiąca. Dotarli aż za Hamburg... i tam mieszkali do śmierci.
W walizce są jeszcze zdjęcia i dokumenty oraz informacja, kiedy wyruszyli...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz