czwartek, 22 marca 2012

Tłumaczenie książki Arno Grundmann’a z 1991 roku cz. 3 (PL /DE))

"Geschichte und Geschichten aus Jeseritz
Unvergessene Heimat"
Historia i opowieście z Jeseritz (Jezierzyce)
Niezapomniana ojczyzna.
cz. 3 tłumaczenia książki Arno Grundmann'a z 1991 r 
(Text in Deutsch siehe unten)
 


U nauczyciela Grützmachera
Rozpocząłem naukę w szkole w roku 1930, u nauczyciela Grützmachera i Kringela. Rzadko spotykało się tak nieliczne klasy - z Ruth Schönowski, Paulem Kädingiem, Kurtem Lüdtkem i ze mną, to wszystko. Nie wiem czy powodem była inflacja? Na pierwszej godzinie mieliśmy najczęściej naukę religii, sporo przy tym śpiewaliśmy i musieliśmy się uczyć wielu strof.




Raz w tygodniu były rachunki na czas („Wettrechnen”), zajmowano miejsca od 1 do 3. Specjalnością nauczyciela Grützmachera była historia. Musieliśmy uczyć się w tę i z powrotem wszystkich dat z niemieckiej historii. Rózga stała w kącie, najczęściej był to kij  z leszczyny, który czasami pękał.

Gdy popołudniami szliśmy w dół z górki, obok Priegnitza do mostu na rzece Plöne (Płonia), gdzie zazwyczaj było miejsce spotkań , a „ojciec Grützmacher”  jak go potajemnie nazywaliśmy stał  na podwórku szkolnym, zdejmowaliśmy czapki z głów i kłanialiśmy się , dziewczęta także się kłaniały (dygały).
 
młody nauczyciel, córka, żona i nauczyciel Grützmacher
przed szkołą w Jeseritz

1912


1929


1909


 1937

 
dzieci z reklamą kawy zbożowej "Kornfranck" 1933

 
gniazdo bociana na szkolnej stodole
 
 
 

Dziadek opowiada

Najpiękniejsze były w tych latach zimowe popołudnia, gdy zapadał zmrok , babcia cerowała lub robiła na drutach, a dziadek  siadał przy piecu  i opowiadał  o „dawnych czasach”.


Dziadek wiele przeżył i opowiadał:  o dębie zjawie (Spuk Eiche, widmo),  który stał  w okolicy Augustwalde Weg (ul. Wiewiórcza prawie przy drodze na Stargard), a przy świetle księżyca miał wiele twarzy,  przede wszystkim jesienią i w zimie. Opowiadał o siwku bez głowy (koń siwej maści),  na którego  grzbiecie siedział kosiarz (śmierć), ci dwaj długo biegali obok niego w lesie (takie miał wrażenie, bał się).

 


Dalej opowiadał o „jamie rabusiów” („Räuberkuhle”,dół, ziemianka z zadaszeniem, ukryta pod ściółką, z nasadzonymi drzewami itd.) i jej znaczeniu, która znajdowała się nieopodal Stargarder Chaussee (prawie przy drodze do Stargardu), o zdziczałym wole na rynku w Husum (miasto na północy Niemiec),  którego musiał zastrzelić żandarm, a także o Emilu Voβie, najsilniejszym człowieku ze Stettina.

Emil Voβ podniósł pewnego razu na swoich barkach scenę, na której grało na instrumentach 16 muzyków. Posadziłna zady (wyrwał), 4 równocześnie naciągające konie z browaru, po 2 z każdej strony. Emil Voβ był także uznanym zapaśnikiem. Gdy występował przeciw zagranicznym zawodnikom, dziadek ze swoimi kolegami, brukarzami - a byli to silni mężczyźni- często tam bywał, by dopingowaćEmilowi. Wdowa po Emilu Voβie mieszkała przez krótki czas w Jeseritz, było to w trakcie II Wojny Światowej.

fragment mapy z zaznaczonym Spuck Eiche i  „Räuberkuhle”
 

Pan Pächtel z Bergstrasse (ul Mostowa), kupił na urodziny dla swojej Minna parasol w Altdamm (Dąbie). Po drodze bardzo mocno padał deszcz,  więc wetknął go pod kurtkę, by się nie zamoczył.  Gdy wrócił do domu, sam był za to przemoczony do suchej nitki.
Ojczyste zwyczaje
W tamtych, jak i kolejnych latach,  pielęgnowano we wsi piękne zwyczaje.
W wielkanocną sobotę, młodzi chłopcy zbierali się w większą grupkę. Około godziny 23ciej zaczynali śpiewać pod oknami sypialni:

”Wielkanoc, Wielkanoc, Wielkanoc jest dziś, Wielkanoc jest dziś, wielkanocny czas.”
Po tym było jeszcze : „ Piękny był czas młodości”… itd., wówczas okno otwierało się i wręczano im jajka i pieniądze, tak to szło, od domu do domu.  Po godzinie 24tej gdy już skończyli,  szli do gospody Otto Priegnitza. Jajka były tu smażone i ze smakiem zjadane,  a za pieniądze kupowano wódkę i piwo.

 W niedzielę wielkanocną  małe dzieci miały w ręce wielkanocną rózgę  i nią stukały śpiewając (uderzały „stiepten”) -  w rodzinie, u sąsiadów lub krewnych:
„Stiep, stiep, stiep, stiep Osterei, gibst du mir kein Osterei, hau ich dir das Hemd entzwei”

(puk, puk, puk, puk pisanka, jak mi żadnej nie dasz, zniszczę ci koszulę (rozedrę)), otrzymywały wtedy jajka wielkanocne (pisanki).

Zwyczajem wielkanocnym było także przynoszenie wielkanocnej wody z rzeki Plöne przed wschodem słońca.  Legenda mówiła  o zatonięciu całej wsi  w „Wendschen See” (Wielecki Staw, okolice Osetnego), wioska składała się z budowli na palach i zatonęła w czasie Wielkanocy.

 Familie Kinder i Priegnitz 1928 

Reinhard i Siegfried Grundmann


młodzież czerwonego krzyża Jeseritz/Mühlenbeck

  
W listopadzie, na Świętego Marcina (11.11  - Martinstag)  dzieci szły od domu do domu z wystruganym z gałęzi  drewnianym widelcem, którego  końce na górze były zaostrzone i wołały:

Hippel di pippel, die Wurst hat zwie Zippel, der Speck hat vier Ecken, das muβ man so schmecken”

(Hippel di pippel, kiełbasa ma dwa końce,  słonina ma 4 rogi, trzeba tego tak posmakować). Dostawały kiełbasę, kawałki słoniny i precle, które były nadziewane na drewniany widelec.

W sylwestrowy wieczór w Mühlenbeck  (Śmierdnica) dęto w róg z wieży kościelnej, a potem strzelano stamtąd ze strzelby, na wiwat  - na zmianę roku.
 
1940


Günther




1940 dom przy moście 
(specyficzne zdobienia na okiennicach - zwierzęta)
 


Nasi rolnicy

Na początku lat 30tych, życie w Jeseritz jak i w całych Niemczech nie było różowe. Także i tu było wielu bezrobotnych, a  gospodarze (rolnicy) otrzymywali mało pieniędzy za swoje plony (produkty).
W latach 1928/29 ceny znalazły się chyba na najniższym poziomie.  Byk kosztował od 19 do 24 marek za  50kg (Zentner), a jajko 5 Pfg.  We wsi znajdowały się  jedynie średnie i małe gospodarstwa rolnicze. Do średnich należały gospodarstwa: Fritz Deutschkämmer, Ernst Linde (Max Falkenberg) Waldemar Krecklow, Artur Ringert, Otto Grundmann, Wilhelm Hildendorf, Wilhelm Kohrt,  Max Schlecht.
 
 Vorderteich (Staw Klasztorny) 1940 

Podział ziemi  był jednak taki  – z pewnością uwarunkowany  wcześniejszym systemem zasiedleń, że prawie każdy właściciel domu miał jeszcze 2 morgi i więcej ziemi (1 ha = 10 000 m2 = 4 pr. Morgen).
W Jeseritz było: 2 właścicieli ziemskich powyżej 20 ha, 6 właścicieli ziemskich  z 10 – do 20 ha, 7 właścicieli ziemskich  z 5 do 10 ha, 38 właścicieli ziemskich  z 0,5 do 5 ha.
Ziemia była średnia oraz lekka, tylko w „Kleeland” była trochę gliniasta (pola, łąki gdzie rosła koniczyna – po prawej i lewej stronie na końcu ulicy Mostowej, w stronę Kellerbeckermühle). Lokalizacje pól:  Achterhof (ziemie przy gospodarstwach), Kleeland (jw.), Hohenkruger Weg (za Bergstrasse – Relaksowa w stronę Płoni), Augustwalder Weg (Wiewiórcza, po prawej), Kolbatzer Feld ( Kłobucko w stronę Kołbacza).
 
żniwa, die Ernte,  Augustwalde Weg 1940, Jeseritz



żniwa r. Grundmann


żniwa w Kleeland (w tle Krzywy Mostek) 1943
Zander, Klatt, Hahnfeld i jeniec wojenny Edward Granosik


Położenie łąk:  Molkenwiesen („mleczne łąki”, Kleeland itp. – po prawej i lewej stronie na końcu ul Mostowej), Stäbchenbruch (Gościnna w stronę Rekowa, aktualnie stawy rybne), Reckower Wiesen (za stawami w stronę rzeki) i Kolbatzer Wiesen (za Kłobuckiem w stronę Kołbacza przy rzece).

Klasztor w Kołbaczu ze swoimi ziemiami  – mnichów już od dawna tam nie było – przeszedł w posiadanie państwa i nazywał się teraz domeną (Domäne, majątek państwowy).  Z 3000 ha pól (roli),  100 ha przydzielono  mieszkańcom Jeseritz, a 200 ha rolnikom z Neumark (Stare Czarnowo).  Mój ojciec także należał do tych dzierżawców.

Politycznie mieszkańcy byli wówczas nastawieni bardzo socjal-demokratycznie. My dzieci niewiele zauważaliśmy z tych niespokojnych politycznie czasów.

        żniwa, wykopki        




 


Piękne lata dzieciństwa i lata szkolne
Do szkoły chodziliśmy najczęściej w drewnianych pantoflach, w zimie nakładano buty lub kozaki. Ponieważ w miesiącach zimowych leżało u nas zawsze dużo śniegu, sporo jeżdżono na sankach. Najczęściej zjeżdżano koło domu Priegnitza (gospoda pod lipami) lub w wąwozie.  Ślizgaliśmy się także na schodzonych pantoflach drewnianych (tzw. Tüffel), czasami ulepszano je też za pomocą grubego drutu, tak by lepiej utrzymywały tor jazdy.  My młodzi przygotowywaliśmy sobie narty z klepek beczki, wyposażane były jeszcze w rzemienie i blaszane czubki. W każdej ręce kij z wbitym gwoździem i  już można było ruszać.



Hans Grabs, Bruno Lehmke, Günther Eichhorst


Bruno Lehmke

  
 
Oba stawy były często zamarznięte, grano wówczas w hokeja na lodzie, na gładkiej jak lustro powierzchni.  Ten, kto od krewnych zdobył  parę starych łyżew był jak święty.  Czasami polowaliśmy także na dzikie kaczki na wpół zamarzniętej rzece Plöne (Płonia)  lub łapaliśmy szczupaki na podtopionych i zamarzniętych łąkach (uderzano np. młotem w lód, pod którym stał szczupak, co sprawiało, że był oszołomiony – robiono dziurę w lodzie i wyciągano go na powierzchnię).
                 na lodzie Staw Klasztorny , Vorderteich 1944/45
(z młodym Gollnowem)
 


 

Misdroy
 
Najpiękniej było, gdy gotowe były nasze konne sanie. Ciągnął je z przodu siwek  i dalej jechało się przez las do Kaehlung (wieś w okolicach Niedźwiedzia), do dziadków Damerius. Czasami przyczepialiśmy z tyłu więcej małych sanek i ruszaliśmy kłusem przez wieś.

zima 1940



Na wiosnę wyciągaliśmy „Murmeln” (małe kulki szklane, ceramiczne), lub kupowaliśmy je u Grewina (sklep przy Dorfstrasse, Topolowa) za „Sechser” ( tak mówili na 5 Pfg). Kto miał jeszcze dodatkowe 2 Pfg, zaraz kupował za to jeszcze torebkę cukierków. I tak grało się w  „Bick und Spann” (gra poolegająca na rzucaniu kulkami, trafienie kulką w kulkę przeciwnika nazywano „Bick”, a jeżeli kula lądowała obok, mierzono odległość pomiędzy nimi za pomocą miary = odległości pomiędzy rozstawionym kciukiem a małym palcem – to było „Spann”). Grało się na chodniku lub do dołka („Potten” – trafianie do wykopanego dołka z odległości około 3 m). Cieszył się ten, kto posiadał grubą, szklaną kulę, ale ten kto miał grubą, stalową kulę był królem.

Łowienie ryb
Od wiosny łowiło się ryby w rzece Plöne, chociaż było to zabronione, gdy nie posiadało się karty rybackiej, a tej nie miał żaden z nas. Przy moście (Plönebrücke) po stronie Artura Ringerta „stały”  i czekały na pożywienie klenie każdej wielkości.  Nić, haczyk i ukradzione od Waldemara Krecklowa wczesne czereśnie – przy ich pomocy niektóre klenie były wyciągane na brzeg. Poza tym rzeka Plöne jak i w oba stawy bogate były  w : szczupaki, węgorze, sumy, płocie, okonie,  leszcze, krąpy, ukleje i miętusy.





 
działki mieszkańców Stettin przy Hinterteich (Staw Cysterski) 1940
 
Vorderteich 1940 Staw Klasztorny 
 

Nie wolno było dać się złapać Arturowi Ringertowi , który posiadał prawo do połowu ryb, ani  żandarmowi Kobsowi.  Ryby, które złowiłem - poza tymi, które łapałem na „wyrzutkę” (żyłka na węgorze) przy Kolbatzer Wiesen, były raczej niewielkie, ale gdy nasza babcia lub dziadek  je piekli, smakowały wyśmienicie.  Mieliśmy też chłopaków, którzy byli ekspertami i łowili szczupaka przy pomocy oszczepu, błysku, wnyka (pętla), a w niektórych przypadkach w ręce.
Sieja, która dziś jeszcze uchodzi za szlachetną i bardzo poszukiwaną rybę,  występowała  wówczas jedynie w Madüsee (jez Miedwie).  W Schleswig-Holstein  ryba ta występuje  w niektórych wodach regionu Holsteinische Schweiz.

My dzieci,  biegaliśmy w lecie często na bosaka i kąpaliśmy się wielokrotnie każdego dnia. Woda szybko nabierała przyjemnej temperatury, szło się wówczas na kąpielisko naprzeciwko Ziebella (charakterystyczna plaża z zatoczką nad rzeką Płonią, na wysokości Topolowa 17-19, Zibell mieszkał po stronie Bergstrasse przy skarpie, podobno rzucał do wody szkła, bo nie lubił jak się dzieci tam kąpały i hałasowały),  przy moście (Plönebrücke), a później przy Baumgardt’s  Steg (obecnie „krzywy mostek”).  Zanim wyszedł skok na główkę, często wychodziła „blacha” (lądowanie w wodzie na brzuchu, płasko).

 



Baumgarts Steg / Krzywy Mostek

 

W czasie wakacji, zbierano sumiennie jagody, wówczas  na zrywanie szły także niektóre matki. Najczęściej chodziliśmy w okolice Augustwalder Weg. Czasami było to nawet  żmudne zajęcie. Były tam komary, bolały plecy, no i  baliśmy się leśniczego. Czasami na czułym miejscu ciała złapało się kleszcza, ale gdy już siedzieliśmy w domu, przed posłodzonymi jagodami lub zupą jagodową, cały wysiłek (znój)  odchodził w zapomnienie.  Od wiosny do jesieni graliśmy też oczywiście w piłkę nożną,  lub też budowaliśmy sobie na górce („Sandberg” – góra piaskowa, przy aktualnym kościele w Jezierzycach, Günther potwierdza, że wykopywali tam także kamienne narzędzia) czy w lasku („Tanger”)  jamy i denerwowaliśmy dziewczyny. Małe dziewczyny chciały grać w „Humpelspiel”  (analogiczne do gry w klasy), większe bawiły się chętniej z nami chłopakami w chowanego, to sprawiało radość większości.


dzieci na piaskowej górce (Sandberg)
 

Jesienią często organizowano wycieczki. Wędrowaliśmy z nauczycielem do Buchheide (Puszczy Bukowej), szło się obok Kellerbecker Mühle (Kłobucko), Wendschen See (Wielecki Staw) w kierunku Dobberphul (Dobropole) aż do dębu pokoju (Friedenseiche). Po drodze zbierano grzyby, nauczyciel Grützmacher w moich czasach zawsze oceniał ich jadalność . W puszczy  było wiele prawdziwków, maślaków, kurek, smardz,  kozaków itp. Dalsze wycieczki odbywały się koleją do Finkenwalder Höhen (Zdroje), do Pulvermühle i innych celów. Niestety my dzieci gospodarzy (rolników), nie mieliśmy tak dużo wolnego czasu, jak niektóre dzieci z Jeseritz. Musieliśmy już całkiem wcześnie pomagać przy wielu pracach, przede wszystkim przy żniwach. Po tym jak już pola ze zbożem przy Augustwalder Weg były puste, orano (przewracano) ścierniska przy pomocy pługu z 3 lemieszami. Gdy przyjeżdżałem  tam wtedy końmi  i nie było już na polach żadnej ludzkiej duszy, a w lesie coś głośno trzasnęło,  czułem się czasami nieswojo.  Zawsze myślałem wówczas o kryjówce rabusiów (tej , o  której opowiadał mu dziadek).




Wykopki

W miesiącach wrzesień, październik zaczynały się wykopki . To było zawsze interesujące,  gdy wiele kobiet poruszało się na kolanach w jednym rzędzie  i wykopywało kartofle przy pomocy trójzębnej haczki. Musiałem pomagać mojemu dziadkowi przy wysypywaniu kartofli z koszy,  łapiąc przy okazji wiele intersujących rozmów. W późniejszych latach była tu już maszyna do zbierania kartofli (ciągnięta przez 2 konie).  Zbieranie nie było już tak popularne, ale mogła być za to zatrudniona większa ilość dzieci.

wykopki
 

Renate i Rosi Deutschkammer
  
Po drugim koszeniu trawy,  krowy wypędzane były na pastwiska, a my chłopcy musieliśmy je po południu wypasać. Było to na Molkenwiesen (łąki „mleczne” przy końcu ul Mostowej),  Kolbatzer Wiesen (za Kłobuckiem, w stronę Kołbacza, przy rzece)i  „Serradella”(roślina, życica) przy Augustwalder Weg (Wiewiórcza za cmentarzem prosto, wolna przestrzeń po prawej stronie).


Zazwyczaj nas chłopaków było więcej, robiliśmy sobie wielkie ognisko z pędów ziemniaczanych (zielsko) i piekliśmy w nim kartofle, robiliśmy sobie fajki  z łupin kasztanów (wydrążone) oraz drewna czarnego bzu (rurki) i  próbowaliśmy palenia.
 Czasami też mocno (przy tym) pluliśmy.  Woda w rzece Plöne,  czysta jak szkło  -  była pita, nawet jeżeli miała  lekko rybi posmak. Nasz pies Rolf naturalnie zawsze nam towarzyszył.

 

W domu musiałem  popołudniami  często gotować w parniku kartofle dla świń. Gdy tak leżały świeże i parujące w korycie, my chłopcy -  zawsze było nas przy tym więcej-  wybieraliśmy najlepsze, i siadaliśmy na ławce, obieraliśmy, dawaliśmy na to smalec lub sól i zjadaliśmy. Obierane  kartofle nigdy nie smakowały tak jak wówczas.

We wsi były hodowane liczne kozy („Beamtenkühe”), rodzina Raddatz posiaddała kozła. Gdy trzeba było załatwić coś na działce (polu)  cieszyło się,  gdy można było przejść,  zawsze śmierdziało tam kozłem (dzieci z takich rodzin często śmierdziały kozą siedząc w szkole).
 
Rita i Paul Behnke

Ciekawe były przyjęcia weselne, urządzane w domu weselnym.  Wieczornymi godzinami wielu widzów ze wsi przyglądało się przez okna.  Wódka była wydawana (przez okno) i nastój był czasami fenomenalny. Gdy byłem nieco starszy, stałem tam także, gdy w domu weselnym świętowany był ślub Hahnfeldów. Paul, który rozzłościł swoich rodziców (mieszkał u Krecklowa) i nie miał pozwolenia, by razem  świętować , wołał zdenerwowany i  lekko podpity : „Ick klapper up’t Dack und schiet uns Muttern in’t Brootpann” (wejdę na dach i "narobię" matce w brytfannę) – kupa śmiechu.
 
 







DEUTSCH  






























Cdn…..
Tłumaczył JANUSZ242








Brak komentarzy:

Prześlij komentarz