wtorek, 8 listopada 2016

Z POLSKICH KRESÓW DO JEZIERZYC (Szczecin)

Zawsze brakowało mi czasu, żeby zająć się gromadzeniem informacji od aktualnych mieszkańców Jezierzyc i okolic na temat naszej historii i pochodzenia... a jest przecież o czym pisać. Niestety opowiadać też już prawie nie ma kto... Przeglądając stare zdjęcia uśmiecham się przypominając sobie to dziecko wędrujące leśną drogą boso  po rozgrzanym piasku... lub brnące w lodowatej wodzie strumienia, na którego dnie leży biały piach.... ech

Inna sprawa, że mało kto pomagał w gromadzeniu materiałów czy wspomnień o Jezierzycach.  Jest to dla mnie o tyle zrozumiałe, że od dziecka słyszało się obawy pierwszych przybyłych... a może Niemcy wrócą, jesteśmy tu na chwilę... a może mordercy ukraińscy nas znajdą, lepiej nie mówić, nie opowiadać... Niestety ta blokada została chyba w wielu głowach bardzo długo, a gdy odeszli na zawsze nikt już ich histrii nie opowie. 

Zapewne ogromna część z nas, mieszkańców Polski zachodniej ma kresowe korzenie...takie dzieje losu. W wyniku potwornej wojny, gdy "sprzedani" przez zachód zostaliśmy najpierw rozerwani na strzępy i ograbieni przez zachodniego i wschodniego sąsiada, a po jej zakończeniu państwo polskie zostało przesunięte w swoich granicach, jak żadne inne... Te kilka lat kosztowało życie milionów ludzi. 

Polaków przesiedlano głównie właśnie na ten tzw. "dziki zachód". Dlaczego zaraz "dziki"?  W pierwszych, powojennych latach działy się tu dziwne i dzikie rzeczy... Lasy, pola, puste domy pełne przedmiotów pozostawionych przez uciekających nagle Niemców. Czasem nawet i pozostali nieliczni, niemieccy mieszkańcy, do tego wracający z wojny ruscy... czy niedobitki wojsk niemieckich... grabież, napady, morderstwa, gwałty, pożary...

Znalazło się wielu chętnych (niekoniecznie chcących tu zamieszkać) do łatwego wzbogacenia się. Ci którzy tu przybyli prawie z niczym, bo niewiele też pozwolono im ze sobą zabrać na drogę, z całą pewnością dbali na miarę swoich skromnych możliwości o otrzymane domy, gospodarstwa, sprzęt rolniczy zapewniający im możliwość zbierania plonów ciężkiej pracy i wyżywienia rodziny w tak trudnych czasach. Może na początku za mało, bo każdy liczył na rychły powrót w ojczyste strony - powrót, który nigdy miał nie nastąpić.

Na powrót liczyli też uciekający stąd Niemcy...

Kresowiacy zmuszeni do przesiedlenia sytuacją polityczną i trudnymi warunkami, w jakich przyszło im żyć na wschodzie, trafiali na tereny tak piękne jak Jezierzyce (niem. Jeseritz, słowiańskie Jezero).  Jeziora, rzeki, lasy, pola, sady... czego chcieć więcej po opuszczeniu równie pięknych regionów jak Kresy nad Niemnem.

JANUSZP242


Szczecin - Jezierzyce (od 1972 włączone w obręb miasta Szczecina)
Na północy widać, jak blisko za lasem leży jezioro Miedwie i okoliczne wsie np. Rekowo. Największy staw - to sztuczny staw rybny, powstał zdaje się dopiero w latach 90tych.


 zdjęcie 4Dfoto







Rodzina, o której piszę Michalina i Daniel Plikusowie (rodzice i kilkoro ich dzieci) przybyli tu po wojnie w maju 1946 roku z dawnego województwa Białostockiego (okolice Grodna i Brzostowicy Wlk.).  Jedna z ich córek wróciła z synem dopiero przy okazji 2giej fali przesiedleń. Babcia pochodziła z miejscowości Roś, a dziadek ze wsi Kuźmicze. Tu urodził się mój tata i jego liczne rodzeństwo. Ślub wzięli w kościele w miejscowości Wierejki w 1919 roku.




 źródło gogle maps koścół Wierejki (dawne woj. Białostockie)
info  Białostockie źródło rodzima.net:



Wołkowysk (skąd ze stacji kolejowej wyruszyli do Szczecina)


Gdy po wygranej wojnie Rosjanie zagarnęli część naszych ziem (straciliśmy na wschodzie 177,8 tys km2, a na zachodzie otrzymaliśmy tylko 100,9 tys km2), Polacy zmuszeni byli do przesiedlenia na tzw. "ziemie odzyskane". Oczywiście na Kresach zostało wielu obywateli polskich... żyją tam do dziś! Warunek pozostania był jeden - przyjęcie ich obywatelstwa. Przez wiele lat w dokumentach przesiedleńcó wpisywano miejsce urodzenia "ZSRR" - mimo oczywistego faktu, że miejscem tym była Polska. Jeżeli ktoś protestował i mówił, że urodził się w Polsce nie w ZSRR miewał poważne problemy. 

Co ciekawe miało to później odbicie w podejściu innych regionów Polski do przesiedleńców - mówiono "ci z za Buga", co ciekawe analogiczne - negatywne traktowanie pojawia się w relacjach Niemców przesiedlonych z tych właśnie rejonów w okolice Hamburga, których nazywano wręcz "Polakami" i traktowano przez wiele lat znacznie gorzej. 

Jak wynika z większości wspomnień rodziny musiały zapakować część swojego dobytku do wagonu towarowego  pociągu podstawionego na pobliskiej stacji kolejowej, a często były to wagony bez dachu więc zakrywano je czym tylko się dało. W tym przypadku była to znajdująca się w pobliżu stacja Wołkowysk. Ludzie jechali razem ze zwierzętami ... krowami czy koniem. Ruszali w drogę z nadzieją na znalezienie lepszego miejsca do życia. Na zachodzie osiedlali się często ich wracający z wojny członkowie rodziny, całe wioski przydzielano żołnierzom pod zasiedlenie. Starali się zamieszkać w gronie swoich znajomych, sąsiadów.

Jazda do Szczecina musiała trwać około miesiąca... taki czas powtarza się w większości opowieści, które słyszałem. Czasami trwały one jednak nawet kilka miesięcy. Dokładnie jak w filmie "Sami Swoi" jechano, zatrzymywano się na stacjach, w polach, szukano jakiegokolwiek pożywienia dla siebie i dla zwierząt. Mało kto miał zapas jedzenia na tak długi czas podróży. Jechano i jechano... ludzie chorowali, rodzili się, umierali... aż do ostatecznego celu jakim był w tym przypadku Szczecin.

Z opowiadań Pani sąsiadki wynika, że przed wyjazdem już przez tydzień jej cała rodzina zmuszona była do spania na podwórku przed domem, ponieważ ich wyrzucono, a dom zajęła już rodzina ukraińska! Potem ten "uczciwy" Ukrainiec (oni akurat uciekali z okolic Lwowa) za wymuszone podarki (wielki zegar itp.) zawiózł ich na dworzec do pociągu. Nie mieli wyjścia, tak to się odbywało wówczas.

Nie było jednak nic straszniejszego od ludobójstwa - rzezi dokonanej na polskiej ludności przez ukraińców "czyszczących" ziemię pod swój wolny kraj... (często byli to sąsiedzi). Apogeum mordy te osiągnęły w lipcu 1943 na Wołyniu (Rzeź Wołyńska - 11 lipca obchodzimy rocznicę tych wydarzeń - "Krawa niedziela"). Kobiety, dzieci i starców mordowano w okrutny sposób, siekierami, piłami, widłami, nożami, przybijano do drzwi, skalpowano, ćwiartowano, gwałcono, wrzucano do studni, palono żywcem... Film "Wołyń" w części oddaje to okrucieństwo i dobrze, że wreszcie ktoś odważył się o tym głośno powiedzieć i uczcić pamięć pomordowanych.

Nasza rodzina miała więcej szczęścia, bo tereny znajdujące się bliżej Grodna czy Wilna nie były objęte tak bestialskimi działaniami, ale była też przecież wywózka, prowadzona wcześniej przez sowietów. Seteki tysięcy Polaków wywieziono na daleki Sybir czy do Kazachstanu. Wielu z nich nie przeżyło niestety podróży czy też strasznych warunków życia tam na "nieludzkiej ziemi". Wielu ich potomków zostało tam do dziś. 
 
Pamiętamy !

Gdy pociąg zatrzymał się na stacji w Zdunowie bracia wybrali się do okolicznych miejscowości w poszukiwaniu domu / gospodarstwa, nadającego się do przyjęcia dużej rodziny. Co ciekawe przez las dotarli oni aż do Jezierzyc (Jeseritz), gdzie zajęli początkowo piękny, duży,  murowany dom. Napisali węglem na ścianie  "dom zajęty" i wrócili na stację kolejową po resztę rodziny. Niestety, gdy wrócili już wszyscy razem z dobytkiem do Jezierzyc, dom był zajęty przez inną rodzinę... trzeba więc było znów szukać innego.

stacja kolejowa Wielgowo/Zdunowo



W tamtych czasach całkiem normalną rzeczą było chodzenie (jak przed wojną) na pociąg przez las aż do Wielgowa/Zdunowa, nie dziwię się więc, że tak jak przed wojną straszył po drodze w lesie Dąb Upiora (Spuk Eiche). Zwłaszcza gdy mijało się stary cmentarz, trudno było się nie bać...



Jezierzyce, widok przez pola w stronę ul. Topolowej 1940 r. vs 2010 Kiedyś pola uprawne (zboża, ziemniaki, łąki)  dziś pozarastane i pozalewane - obszar Natura 2000.

 





Jezierzyce ul. Topolowa 1976
Tą drogą maszerowaliśmy do szkoły w Śmierdnicy.




Jezierzyce ul. Topolowa zdjęcie przedwojenne vs 2010





Rodzina rozmyślała co robić dalej, a zwierzęta (koń i krowy) weszły przez otwartą bramę na podwórko przy leżącym kilka działek dalej domu (ulica Lipowa później zmieniona na Topolowa 17)…  i tak przez zrządzenie losu dziadkowie stwierdzili, że "widocznie tu jest ich miejsce".

Oczywiście na taką decyzję wpływ miały też znajdujące się tu zabudowania gospodarcze (piwnica, czy tzw. "piekarnie" - bo w lecie można było np. na znajdującym się tu piecu gotować/parzyć). Istotne znaczenie miała też ogromna stodoła idealna do trzymania krów, koni, kur, przechowywania siana i zboża.  Za stodołą był piękny sad z przeróżnymi drzewkami owocowymi (jabłonie, grusze, wiśnie, czereśnie, śliwki … sadzone jeszcze przez tatę Rity, niemieckiej dziewczynki mieszkającej tu przed wojną). Dookoła były żyzne pola, łąki, aż do lasu... przepięknie!

Topolowa 17 około 1930 vs 2009



 
 1974

1976



Topolowa 15 r.1984


dziś
resztki napisów po warsztacie malarskim Reinholda Grundmanna


Pamiętam jeszcze jak w trakcie żniw w stodole młócono zboże na poniemieckiej młockarni …niezły sprzęt. Rolnicy pomagali sobie nawzajem i tak praca szła od stodoły do stodoły. Taki dzień kończył się obowiązkowo suto zakrapianą kolacją.  W stodole był nawet cep - kto pamięta cóż to za skomplikowany mechanizm ? :-) Była też sieczkarnia do cięcia trawy, pokrzyw dla zwierząt.. łatwo tnąca też palce … siostra zapamięta ją do końca życia.

1979



Kryta strzechą stodoła przy Topolowa 17
zbudowana także z pruskiego muru (bejcowane belki, żółte kwadraty to glina zmieszana ze słomą i zatopione w niej poprzeczne kołki). Stodoły najczęściej oplecione ogromnymi krzakami winogron. U nas był drobny, zielony u sąsiada duży fioletowy. W stodole siano, zboże więc i myszy, koty i masa pająków (głównie wielkich "krzyżaków"). Czasem trafiło się gniazdo szerszeni - ich użądlenia dobrze zapamiętaliśmy z kolegą.



stodoła przy Topolowa 15



W tym miejscu było przed wojną boisko/plac sportowy - po wojnie łąki... a po prawej przy drzewach płynął strumień od strony dawnego młyna. Wzdłuż niego szliśmy często polną drogą kąpać się w rzece, na plaży zwanej  "krzywy mostek".

Kiedyś z łąki 3 pijaczków jezierzyckich ukradło nam małego cielaka... pasł się na łące... nie chciał iść więc ciągnęli go na łańcuchu i bili kołkiem wybijając oko...


1979
Na wysokości drzewek był rów z wodą i wąska dróżka. Drugi rów znajdował się bliżej domów. Na polach uprawiane na zmianę zboża i ziemniaki. W lesie grzyby i buczyna (zbierana przed zimą dla zwierząt - można było ją sprzedać do nadleśnictwa).



1940 vs dziś



Tak wyjaśniła się zagadka, dlaczego z szeregu pięknych, murowanych domów rodzina wybrała akurat taki z pruskiego muru "zabytkowy". Jak się okazało później dom z roku 1880 (szereg domów wybudowanych w Jeseritz przez holenderskich rzemieślników po wielkim pożarze w tym właśnie okresie). Każdy kierował się głównie tym, by wyżywić rodzinę i myślał, że może nie zostanie tu długo tylko wróci na Kresy, albo dawni mieszkańcy jeszcze wrócą...po co więc brać zbyt ładny...jeszcze wygonią, zabiją...

około 1930, dom przy Dorfstrasse 16 / dziś Topolowa 17




 2010


Dziś niestety dom niszczeje bez mieszkańców nie ogrzewany, remont chyba nie ma sensu...
 
11.2019






Początki były bardzo trudne, bo nie było za dużo pożywienia po zimie, sprawiało to spory kłopot nowym mieszkańcom.

Mam kopię podania dziadka do Gminnej Rady Narodowej o przyznanie mu kart żywnościowych na miesiąc luty i dalej 1947 r. - bo jedynego niezbędnego do pracy w gospodarstwie i wyżywienia licznej rodziny konia ukradli mu właśnie ruscy żołnierze wracający z frontu... a zboża nie zdążył zebrać.

Koń pasł się dnia pewnego na łące w okolicy szosy prowadzącej do Stargardu. Niestety ukradziono go i sprzedano  kilka kilometrów dalej zapewne za coś mocnego do picia i chociaż odnalazł się kilka km dalej, nikt nie myślał nawet o jego zwrocie. Dziadek już na Kresach zajmował się zawodowo końmi (pracował przy koniach w jakimś majątku, jeździł też po okolicznych miastach i wsiach, opiekując się końmi itp.). Było to dla niego bardzo przykre doświadczenie, a i życia nie ułatwiło.

Moja mama miała na imię Janina, pochodziła z Lubelszczyzny (Majdan Górny). Tata miał na imię Edward. Poprzez rodzinę, która uciekła przed rzezią z Wołynia i mieszkała w Śmierdnicy poznał mamę (pracował w Unikonie z jej stryjem). Pobrali się w 1961 roku, zabawa odbyła się w dawnej remizie strażackiej w Jezierzycach. Mam jeszcze pamiątkowe zdjęcia wykonane przed naszym domem.

rok 1962 
Janina i Edward z synem Henrykiem

tragicznie zmarły brat Henio, rok 1962


Henio, Jezierzyce około 1966 r.

Henio z tatą, z prawej widać betonowy lej, w którym zbierała się deszczówka dla zwierząt domowych. Miałem to szczęści pojeździć trochę tym wozem..a to po siano, a to po ziemniaki czy zboże.


1966 rok po drugiej stronie ul. Topolowej jeszcze nie było żadnych zabudowań, tamtędy chodziliśmy na plażę, na górce rosły pięknie pachnące bzy...


moje siostry Ela i Basia 03.1967



Kiedyś zastanawialiśmy się dlaczego w Jezierzycach, mimo uniknięcia większych działań wojennych, brakuje tak wielu pięknych, murowanych domów? Jak mówią pierwsi mieszkańcy odpowiedź jest prosta - w tamtych czasach jeździli ludzie skupujący cegły (sporo poszło też podobno na odbudowę stolicy). Mieszkańcy Jezierzyc rozbierali więc część nie zajętych domów i sprzedawali cegły, pieniądze bardzo się przydawały. Dodatkowo dawało to pewność, że nie sprowadzi się tu za dużo nowych przesiedleńców, więcej miejsca, więcej ziemi dla wcześniej przybyłych. Zdarzały się i podpalenia domów, byle jak najmniej nowych mieszkańców.

W ten sam sposób rozebrano nawet piękny młyn i okoliczne domy oraz gospodę (tą pod lipami), z której przydały się komuś mocne drewniane belki.

Z tego co słyszałem stały nawet zabudowania na terenie wojskowym pod lasem - dziś pod słupami wysokiego napięcia (baraki, kasyno i piękne domy oficerskie), ale później także zostały rozebrane. Nawet Niemcy nie mogli tam chodzić, a podobno w trakcie wojny trafili tu jeńcy z Powstania Warszawskiego(?). Po wojnie chłopcy chętnie chodzili tam się bawić. Stał tam podobno nawet fortepian, na którym grali kijami, a potem wyrzucili go przez okno. Takie czasy. My bawiąc się w tym rejonie znajdowaliśmy amunicję, proch, odznaki wojskowe itd.

Niewiele pozostało też po starych cmentarzach. Czasami nawet ktoś je masowo rozkopywał w poszukiwaniu złota. Przykre ale prawdziwe. Dziś udało się zebrać i ustawić kilka tablic i krzyży. Jak widać są dobrzy ludzie, szanujący zmarłych bez względu na narodowość.



  Mapa domów stan po wojnie, na czarno są zaznaczone te brakujące..autor Arno G.
 


A dalej cóż....ciężkie czasy, trudne życie, historie zabawne i smutne. Ludzie rodzili się i umierali. Nasi zmarli chowani byli głównie na cmentarzu w Płoni, chociaż na cmentarzu przy boisku (Topolowa) jest kilka grobów przybyłych tu pionierów.

Często można było odnaleźć różne skarby z przedwojennej historii wsi. Na strychach stare gazety, butelki, listy, monety. Czasami można też było znaleźć zakopane zastawy stołowe, sztućce, srebra i inne dobra pozostawione przez uciekających w pośpiechu dawnych mieszkańców Jeseritz.

Jako dzieci słyszeliśmy o "skarbach" zakopanych w stodołach, sadach, piwnicach. W naszej stodole skrzynia zakopana była w chlewie dla świń, ale po wojnie ktoś ją znalazł jeszcze przed przybyciem dziadków. Została dziura w ziemi. Podobnie było u sąsiadów - w stodole znaleźli jedynie resztkę zastawy porcelanowej, której ukrycie potwierdzał Arno. U kolegi pod lasem, gdy kopano dół koparką w miejscu piwnicy (ziemianki) łycha wybrała z ziemi beczkę pełną porcelany, sztućców... upadła ona z łoskotem na ziemię... 

Czasami widziało się Niemców, którzy przyjeżdżali tu wydobyć pozostawione skarby rodzinne - wypytywali, albo już wracali z lasu z workami i wywozili je samochodem w nieznane. W latach 70tych 80tych dawni mieszkańcy chętnie fotografowali się na tle swoich domów i trzeba przyznać, że w większości byli bardzo serdeczni, pomagali także materialnie w miarę swoich możliwości, a wiadomo jakie to były czasy. Rozumieli zapewne analogiczną sytuację w jakiej to my się znaleźliśmy po wywołanej przez nich wojnie. My też straciliśmy kawał Ojczyzny i musieliśmy opuścić rodzinne strony.

Życie codzienne to była ciężka praca na gospodarstwie, a czasami także w fabryce (np. pobliska, nie istniejąca już  Fabryka Kontenerów UNIKON w Płoni - pozostały budynki - kiedyś nazwa brzmiała dumnie "FAKON" - ale za granicą brzmiała dwuznacznie więc ją zmieniono).  Żniwa z koszeniem zboża przy pomocy kosy, gdy sąsiedzi pomagali przy młockarni, a potem to już nawet był kombajn i snopowiązałka. Mechanizacja !!! Koszenie trawy na łące, pachnące siano dla zwierząt domowych. Wypalanie trawy na wiosnę. Wykopki i smaczne ziemniaki pieczone w ognisku. Odstraszanie dzików od pola z ziemniakami (tata palił opony, ogniska lub strzelał z korkowca). Grzybobranie, jagody, maliny... W zimie wycieczki do lasu po pachnące choinki, albo polowanie na zające. Dookoła przyroda - lasy, rzeka, jeziora...piękne czasy.

Papiernia Feldmuhle zdj. przedwojenne
  

tata na wartowni UNIKON lata 70te






Pamiętam do dziś organizowane w UNIKON'ie zabawy świąteczne dla dzieci pracowników fabryki. Wiadomo, że pracowała tu duża liczba okolicznych mieszkańców, była to więc okazja by spotkać znajomych z Jezierzyc, Śmierdnicy i Płoni.  Byłem tylko kilka razy, ale super zabawa i bogate, jak na tamte czasy paczki trudno zapomnieć. Duża sala na piętrze ustrojona była choinkami i ozdobami z kolorowej bibuły. Każde dziecko dostawało też ozdoby na głowę wykonane z kartonu i bibuły. Wydaje mi się, że była też muzyka - pewnie jakiś zespół grał.  Był oczywiście Mikołaj i obowiązkowe zdjęcia z dziećmi... a w paczkach orzechy, pomarańcze, ptasie mleczko czy czekolada. Piękne wspomnienia.

Henio z Elą na zabawie choinkowej w UNIKONie

Mikołaj, Ela i Janusz -  lata 70te

UNIKON lata 80te
zdj. udostępniła Barbara


07.2018


 i zburzona wartownia 10.2019


W Jezierzycach była nawet filia Ochotniczej Straży Pożarnej. Remiza, w której odbywały się zabawy (jeden ze strażaków grał na akordeonie), mieściła się w tym smukłym budynku po sklepie Pana Grewina przy ul. Topolowej . Ciasny kurnik ale zabawy były podobno przednie.

Strażacy mieli pompy typu M200 potem M400 i M800, a wodę tłoczyło się wężami z rzeki. Kuzyn pamięta jak gasili stodołę w Jezierzycach u Pana Walkowskiego. Podobno była także drużyna kobieca. Mały budynek po niemieckiej straży pożarnej z Jeseritz spalono po wojnie i nie ma już po nim śladu.


1975

1979


2010




W Jezierzycach stał także kiosk - ja pamiętam już tylko cegły, które musiały pod nim leżeć...(zdjęcie poniżej).


1979



Lipa Walpurgia około 1984 r.

Był tu także sklep spożywczy, pierwszy działał w domu przy ulicy Topolowej. Przy wejściu wisiała skrzynka na listy. Później jedyny sklep w Jezierzycach działał przy ulicy Mostowej. Pamiętam jak w nim robiłem zakupy. Pani Aniela mieszkająca w domu po drugiej stronie ulicy, sprzedawała w nim przez wiele lat - widok sprzedawczyni idącej wzdłuż swojego płotu, żeby otworzyć sklep - niezapomniany.  Prawdziwe mleko w szklanych butelkach zamkniętych sreberkiem, które potrafiło się zsiąść, pachnący chleb i bułki bez ulepszaczy, Pepsi w szklanych butelkach czy pyszny blok Bambo :-) Sklep pod nowym właścicielem funkcjonuje do dziś w tym samym miejscu.

W tym domu przy ul. Topolowej funkcjonował wcześniej sklep spożywczy. Przy drzwiach widoczna skrzynka pocztowa

rok 1976



1961


Sklep przy ul. Mostowej widoczny poniżej na zdjęciu udostępnionym przez Martę D. działa do dziś.
lata 60te



dziś


na przeciwko przed wojną mieściła się Gospoda Ringert (Michaelis)




W roku 1972 Jezierzyce zostały przyłączone do Szczecina i do dziś stanowią najdalej wysuniętą dzielnicę miasta.

Na rogu ulic Topolowej i Mostowej rósł ogromny wiąz pusty w środku, można było do niego wejść... Bawiliśmy się w nim jako dzieci, a niemieccy mieszkańcy Jeseritz także go wspominają, bo nim np. straszono dzieci. Tu na kadrze z filmu z 1979 roku widać już jedynie resztki po ściętym drzewie.

1975


1979

1979





Przez rzekę Płonię przerzucono drewniany mostek, żeby łatwiej i szybciej dotrzeć na ulicę Relaksową, jak to mawialiśmy "za rzekę". Szybko tak, ale zdecydowanie niebezpiecznie, bo mostek miał wiele dziur i strasznie się kołysał. Pamiętam, że kiedyś jeden z chłopców wracając ze szkoły wpadł tu do wody i utonął...wpadł z mostku do wody. Poniżej zdjęcie mostku z 1974 r.



1976



1979





nowszy, solidniejszy mostek lata 90te



most na rzece Płonia zdj. przedwojenne
podobno był na tyle zniszczony, że postawiono nowy


1976


1979

dziś






do tego ta ohydna rura (podobno nie dało się przekopać pod dnem rzeki) w tym miejscu często ćwiczyli żołnierze rozkładając most do przeprawy



Pola mieściły się także w tzw. "Rozgardach" - dziś są tam stawy rybne (nazwa pochodzi prawdopodobnie od niem. Rosengarten (?) - różane ogrody, przed wojną były tam kwieciste działki wypoczynkowe mieszkańców Stettin). Stały tam także domy mieszkańców Jeseritz - po wojnie rozebrane. 
 
 Najkrótsza droga w Rozgardy prowadziła przez metalowo-drewniany mostek ufundowany dla Jeseritz przez rodzinę Gollnow (w parku mieli  letnią siedzibę). Jak się okazuje mostek usunięto na brzeg, kiedy pogłębiarka (ok lat 60tych) nie mogła pod nim przepłynąć. W latach 70tych musieliśmy więc chodzić dookoła... ulicą Gościnną, przy której rosły pięknie kwitnące i pachnące w lecie dzikie róże. Można też było przejść przez wodę, płycizna na plaży zwanej "krzywym mostkiem" (od kształtu tego poniemieckiego)  - przez wiele lat nie rozumiałem dlaczego tak się to miejsce nazywało. Pamiętam jak tata przenosił mnie na drugą stronę w tym miejscu. 

Mostek na rzece Płoni był po wojnie już nieco zniszczony - metalowa konstrukcja, ale kładka drewniana. Chłopcy łowili z niego ryby zanurzając w wodzie kosz (siatkę) - dno było w tym miejscu twarde, jasny piach ułatwiał zadanie, bo ryby były doskonale widoczne. Jako dzieci często tu właśnie kąpaliśmy się, choć mieliśmy też plażę znacznie bliżej domu. Ta była wspaniała - spokój, płytko, biały piach i zimna woda ze strumienia mieszająca się w tym miejscu z ciepłą wodą z rzeki. Magiczne miejsce...







na zakręcie było głębiej i kąpały się tu starsze dzieci





Plaża bliżej mostu, tu chodziliśmy najczęściej, kiedyś ta zatoczka była znacznie większa, teraz woda już ją prawie wyrównała. Niezapomniane wspomnienia, nauka pływania, spotkania, rozmowy...




Często można było sobie skaleczyć stopę na muszlach lub szkle (podobno mieszkający w pobliżu Niemiec wrzucał tu przed wojną szkła, bo nie lubił jak kąpiące się dzieci hałasowały).


 lata 80te

dziś


  


 
 Park Gollnow und Sohn

zdj. przedwojenne

Lata 80te "ośrodek wypocznkowy" w parku
przy jeziorze widoczne kajaki i rowery wodne, z których też mogliśmy czasami korzystać. Właściciele się zmieniali, najczęściej jakieś zakłady produkcyjne - dzieci przyjeżdżały tu na kolonie w lecie. Były dzieci z Łazisk Górnych na Śląsku czy z DDR (Berlin, Schwerin, Rostock).
 



dziś
Tu w sali na rogu odbywały się dyskoteki. Kolega Bogdan puszczał muzykę ze swojego Kasprzaka. Znów tak jak kiedyś młodzi poznawali swoje pierwsze miłości przy zabawie i tańcach.

 



Do przedszkola i szkoły uczęszczaliśmy w niedalekiej Śmierdnicy (SP 29 przy ul. Nauczycielskiej)  - całą drogę przebywaliśmy pieszo. Autobus docierał do Jezierzyc dopiero pod koniec lat 70tych. Pamiętam te "garbusy" parkujące na pętli końcowej w Jezierzycach. Droga była piaszczysta, częściowo brukowana bez chodnika.




Dawny Klub i nasze przedszkole w Śmierdnicy.
  W klubie odbywały się w latach 80tych odpłatne "projekcje" filmów z kaset VHS (telewizor + video)  Rambo czy Commando..Akademia Policyjna itd.  :-)






Po drodze do szkoły mijaliśmy Urząd Pocztowy. Jeżeli dostaliśmy paczkę, to trzeba było wybrać się aż tu do Śmierdnicy. Listy przynosiła nasza ulubiona Pani listonoszka.



Poniżej Szkoła Podstawowa nr 29 lata 70te
4 sale na dole (w tym czasowo przedszkolna) oraz 1 potem 2 na górze i pokój nauczycielski oraz gabinet Dyrektora Szkoły





szkoła dziś zamieniona na budynek mieszkalny




11.2019


  

Niektóre lekcje odbywały się też w domu nieopodal szkoły. Pewnie z braku klas w budynku szkoły.

11.2019


Do kościoła chodziliśmy aż do Płoni. Długi prawie godzinny spacer przez pola i to często przez zabłocone gliną drogi w pobliżu tzw. "glinnika" - z którego glina trafiała do pobliskiej cegielni. Większość z nas przystąpiła do I Komunii Świętej właśnie w tym kościele. Później uczęszczaliśmy do nowego kościoła w Śmierdnicy - przerobionego  z dawnego Kina "Stokrotka". Przed wojną podobno była tam restauracja.
W nowym kościele byłem ministrantem, więc miałem okazję w czasie kolędy odwiedzić prawie wszystkie domy w Jezierzycach. Miłe wspomnienia z dzieciństwa. Ksiądz Kazimierz Metryka był wspaniałym człowiekiem, potrafił rozmawiać i słuchać swoich parafian.


 
kościół w Płoni

obecnie

Lipa Świętego Ottona



pamiątka I Komunii Świętej 1979




Kościół w Śmierdnicy (przebudowany z dawnej restauracji, a po wojnie Kino Stokrotka). Tu z kolegami słyżyliśmy do mszy. Proboszczem był ksiądz Kazimierz Metryka. Został przeniesiony z paraii po tym, jak kościół został okradziony.




Poniżej link do artykułów o kościołach i o komunikacji w Jezierzycach.

http://jezierzyce242.blogspot.com/2014/01/krotka-historia-z-dziejow-miejskiej.html

http://jezierzyce242.blogspot.com/2012/03/jeseritz-jezierzyce-poniewaz-w-regionie.html

Obiecuję zabrać się za zbieranie tych opowieści, ale proszę też wszystkich o wsparcie, bo jeszcze mamy kogo zapytać !!
To nasza historia, bezcenna ! Pytajcie rodziców, dziadków i podsyłajcie opowiadania, chętnie je opublikuję. Jeżeli nie chcecie się tym podzielić zbierajcie dla siebie, dla swoich dzieci...ja zbyt późno zacząłem to robić i wiele zdjęć i informacji już nie odzyskam.


Serdeczności
JANUSZ242

kontakt:
JANUSZP242@GMAIL.COM


A co mogli zastać przesiedleńcy i jak to wygląda dziś? Różnica jest spora, przed wojną działały w Jeseritz 3 gospody, młyn, szkoła, 2 piekarnie, 4 sklepy... burmistrz itd.
Po wojnie został z tego jeden sklep... i sołtys (no i przez jakiś czas remiza strażacka). Domów było także znacznie mniej (o jakieś - 40) , chociaż teraz sporo się przecież buduje i Jezierzyce znów rosną w siłę.

Link do Filmu Jeziezyce 1979


cz.1
https://www.youtube.com/watch?v=GGBiaLUWrks&list=UUP9ErtqEQxgZkwbhmmeNXgw&index=5
cz.2
https://www.youtube.com/watch?v=aLVFhlRfRpQ&list=UUP9ErtqEQxgZkwbhmmeNXgw&index=6
Dorfstrasse  1930 (Topolowa)



Topolowa 17 rok 1974



Topolowa 15 rok 10974



Topolowa 17 rok 1979





Topolowa 15 rok 1979


1979


Topolowa 17 rok 2009/2010





Topolowa 15 rok 2010


ul. Topolowa pocztówka przedwojenna



2010

Dorfstrasse / Topolowa 1940 vs 2009


  


Restauracja Cafe Mackensy (przy moście)



2007 zdjęcie udostępniła Marta D.

 2010



1976


rzeka Płonia przy naszej plaży 1976


plaża lata 80te Wally i Rita








1940 Staw Klasztorny (Vorderteich)



Staw Klasztorny 2009/2010



 sklep Maxa Grewina, Dorfstrasse  1943 (Topolowa)
  

1975
  

Topolowa 1979
  

Topolowa 2012


dom na rogu Topolowa, Mostowa zdj. przedwojenne


dziś



Bergstrasse (Relaksowa) zdj przedwojenne


Relaksowa 1975





most w Jeseritz, uszkodzony zapewne w wyniku działań wojennych
  
nowy most 2010 (zastąpił po wojnie uszkodzony stary)

1979





2010





 lata 80te przy moście




Jeseritz domy przy moście


1975


1979





dziś


2013 


porównanie wąwóz 1932 vs 2009







  
stacja kolejowa Kellerbecker Mühle / Kłobucko vel (Osetne Pole)






Po pociągu zostały jedynie tory. Chodziliśmy po nich idąc do szkoły obok klubu. Poniżej tory na wysokości Osetnego Pola (zdj. Rita).


miejsce po stacji kolejowej 2010

Po wojnie "Waldschlösschen" - leśny zameczek i młyn jeszcze stały... ale nie za długo...
zdjęcie przedwojenne "Waldschlösschen" (Heideschlösschen).




pozostałości leśnego zameczku 2009



Kellerbecker Mühle, Młyn




po młynie pozostały także tylko ruiny 2010 




pozostałości po willi Wittenhagen





 szkoła zdjęcie przedwojenne



1940




1974


1975



Gospoda pod Lipami dawniej




1975



dziś

1976




2013 




Relaksowa lata 70te-90






1979






 1990




1912 vs dziś


poniżej ja...rok 1979 r
To jedno z pierwszych zdjęć zrobionych przez Ritę przy jej rodzinnym domu. Poznaliśmy się wtedy i zaprzyjaźniliśmy...pomagała nam w trudnych czasach podobnie jak wielu byłych mieszkańców Jeseritz pomagało materialnie nowym mieszkańcom ich domów. Oni robili zdjęcia z dziećmi na tle domów, my biegaliśmy za nimi z kwiatkami z ogrodu, bo dawali nam cukierki, gumy do żucia Wrigley czy długopisy Bick :-) Zapamiętałem do dziś, jak pytaliśmy ich po polsku czy mają cukierki... oni pytali po niemiecku rozpoznając brzmienie słowa "Zucker, Zucker??" my przytaknęliśmy radośnie, bo też zabrzmiało znjomo...no i ku naszemu zdziwieniu dostaliśmy...cukier w kostkach :-) Te nowe znajomości zmobilizowały mnie do nauki języka niemieckiego, który pomógł mi w dorosłym życiu. Najpierw listy tłumaczyła nam Pani tłumaczka ze Śmierdnicy (zdaje się, że Niemka, która tu została), czasami pomagała w tłumaczeniu rozmów czy listów sąsiadka Pani Stanisława Ł. (była na robotach przymusowych w Niemczech). Tak to losy dawnych i nowych mieszkańców splotły się ze sobą na lata...nie zważając na historię czy politykę.
Ten artykuł dedykuję moim  Rodzicom i tym właśnie mieszkańcom Jesreritz z podziękowaniem za przyjaźń i pomoc. To były najpiękniejsze lata dzieciństwa jakie dziecko może sobie wymarzyć. Dziękuję. Do zobaczenia!
Rita, Wally, Ruth, Waltraud, Rosi, Günther, Arno, Eckhard, Egon...

JanuszP242
 
rozmowa z Ritą przy bramie do jej/naszego gospodarstwa

ja w zielonym :-)
ja z lewej z kolegami

Zasuszona róża z ogrodu przy Topolowa 17, którą otrzymała ode mnie Rita w 1979 roku.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz